Ja od początku jeździłem po Warszawie tak po chodniku jak i po jezdni jedno i drugie miało swoje zalety i wady.
Jadąc po chodniku:
- poznałem zakątki miasta, do których nigdy bym nie dotarł jeżdżąc po jezdni, a więc malownicze podwórka i wnętrza blokowisk tarzające się w wiosennym słońcu, zapomniane torowiska kolejowe itd.
- było mi dane obejrzeć i poznać miasto z bliska, pomóc niewidomej pani czekającej na pomoc przejść przez skrzyżowanie na Sobieskiego, porozmawiać ze znajomym spotkanym na chodniku, powiedzieć nieznajomemu którędy droga do celu, pomóc wypchnąć czyjś samochód z zaspy (wymagane zejście na jezdnie)
- obejrzałem szczegóły miejsc, których nigdy bym nie obejrzał jadąc po jezdni, detale architektury, stare kamieniczki, zabytkowe neony.
- pozatym praktyka pokazuje, że do niektórych miejsc nie da się dojechać nie przejechawszy kilku dziesięciu metrów po chodniku, bo roweru się nie parkuje jak samochodu, a ciągnąć go przy sobie nie wypada
Generalnie w ten sposób bliżej poznałem miasto, często celowo zjeżdżając na chodnik
Kulturalna jazda po chodniku przybliżyła mnie niegdyś do tego obcego w swym czasie otoczenia i zawsze było bezproblemowo, nikt nie zwracał uwagi, nikt z Policji ani Straży Miejskiej mnie nie zatrzymywał - byłem naturalnym elementem miejskiego krajobrazu
Można a nawet niekiedy trzeba się przejechać po chodniku, wespół z większością rowerzystów, trzeba się jednak starać jeździć po jezdni, ale nie traktować tego, jako
dogmatu, i nie robić z tego jakiejś
ideologii. Bo gdyby to był
dogmat wyznawany przez Policje i Straż Miejską to już dawno porzuciłbym rower wraz z większością warszawiaków