:)Witam wtrącę swoje 3 gr.
Zastanawia mnie jak to jest, że w potocznie mówiąc, (Łomży) jest tylko jedno duże skrzyżowanie o ruchu okrężnym i kilkanaście malutkich i kilka skrzyżowań z sygnalizacją świetlną.
Kiedy np. w Warszawie mamy, jw. + ??ronda skrzyżowania z sygnalizacją /z torowiskiem. wersje kolizyjne i bezkolizyjne i ogólnie tempo dużych aglomeracji miejskich.
Jak taka osoba, która zdała w Ł ?. ma się odnaleźć a takich miastach?
Dramat.
Jak dla mnie to jest to niestety, ale nieuczciwe podejście do egzaminu. I nierówna ocena umiejętności do prowadzenia pojazdów.
A co do egzaminu to chodzi o pieniądze.
Co do pieniędzy to niewątpliwie masz rację.
Natomiast co do umiejętności zdającego np. w Łomży - najczęściej to on właśnie po Łomży będzie jeździł,
a przynajmniej z początku. Więc może nieuczciwości tu nie szukaj. Potem jak już się zdecydowanie z ruchem oswoi to da sobie radę wszędzie.
Oswojenie z ruchem wynikające tylko z kursu na prawko (ile to godzin teraz?) to jakby to powiedzieć
taka "wiejska podstawówka". Cała reszta to samokształcenie we właściwą albo niewłaściwą stronę.
Inna sprawa to zdający na kursach wyjazdowych czy wczasowych. Miałem kolegę z technikum, który
mając problemy (czy tylko obawy - już nie pamiętam) w Warszawie postanowił w Suwałkach. (Raffi to nie do Ciebie piję - nie cytuj mi tego kawałka). Pojechał na wczasy za kółkiem i zdał. Powiem więcej nawet żonę
z tamtąd przywiózł i mieszkają na Tarchominie. Z początku panicznie bał się po Warszawie jeździć,
a mnie traktował jako pirata (w Trabancie). Ale po kilku latach to się Ticem do Hiszpanii wybrał
i nawet jakoś wrócił. Wszystko kwestia wprawy, którą poszczególni kierowcy w różnym tempie osiągają.
Najgorzej to jak taki świeżo upieczony uzna się za mistrza, kupi rakietę i zaczyna szaleć (np. Motylia).
W wielu państwach istnieją okresy próbne, prawa ograniczone (np. tylko pod opieką rodzica) itp. systemy.
I ja to popieram. Bo zawsze przyjdzie ten dzień, kiedy wreszcie w samochodzie będzie sam i nikt mu
na prędkościomierz patrzył nie będzie. Istnieje spora część populacji, która w takim momencie zaczyna
szaleć. I tu meritum: zawsze jest lepiej gdy taki szalejący ma za sobą kilkaset godzin jazdy z mamusią
niż 20 godzin na kursie. Bo to jest już "gimnazjum a może nawet liceum", a nie "wiejska podstawówka".