Czyli jest tak:
najpierw zaprzeczamy, że brał, bo nie było twardych dowodów. Jak się przyznaje, to po pierwsze rozmywamy jego winę, bo wszyscy brali, po drugie chwalimy, że miał odwagę się przyznać. Po tylu latach kłamstw.
A w całej sprawie moim zdaniem nie ma nic, za co "Bossa" można by pochwalić.
Nie będę się zatem pastwić. Aktualnie, jak już nie ma nad czym debatować w kwestii samego Armstronga, najważniejsze jest pytanie: czy coś może zmusić władze kolarskie, żeby wprowadzić stuprocentowo jasne zasady. Nie wiem, jak jest w Polsce, ale na zachodzie w kolarstwie zawodowym bardzo ważne jest to, że imprezy inspirują tysiące ludzi do tego, żeby sami jeździli. Źródłem inspiracji nie jest chemia w organizmie tylko to co w kolarstwie najpiękniejsze - mariaż wysiłku fizycznego z technologią sprzętu.