Oczywiście, że się da. Są tacy kolarze typu Wilka z precla co uwielbiają jeżdzić po drogach krajowych bo jest szeroko, równo i są długie proste. Tylko, że wówczas trzeba być mocno ograniczonym i za bardzo nie zważać na własne NIEbezpieczeństwo.
Twierdzenie, że ktoś jest ograniczony, tylko dlatego, że wjeżdża tam gdzie Ty nie lubisz/nie chcesz/boisz się nie jest zbyt merytoryczne, a za to jest obraźliwe. Przyznam Ci rację pośmiertnie, gdy mnie rozjadą, bo codziennie jeżdżę po krajówce i moja opinia jest taka, że nie taki diabeł straszny. Bo jak dotąd jeżdżę tak dzień w dzień niemal od 20 lat i jakoś jeszcze mnie nie rozjechali.
Trasę na Siedlce pokonałem i, tak jak wcześniej napisałem DA SIĘ, co wcale nie oznacza, że chciałbym na niej poruszać się codziennie.
Podobnie jest z trasą na Lublin. Ma szerokie wyasfaltowane pobocze ale dojazd z Warszawy do niej ma wiele mankamentów.
Lublin mniej fajny się robi za Puławami, bo się pobocze kończy. Kiedyś jeszcze średni był przejazd przez Garwolin, ale teraz jest ekspresówka i zarówno po starej trasie (przez miasto) jak i po poboczu obwodnicą jedzie się całkiem całkiem.
Nie w tym sensie. Na szosówce poruszam się po drogach szutrowych, płytach betonowych-budowlanych, kostce brukowej czy trawniku ale wjechanie w kopny piach to natychmiast katapultowanie się przez kierownicę a właśnie takie drogi królują w mazowieckich lasach.
Fakt, Mazowieckie lasy i wydmy to nie jest najlepsze miejsce na szosę. Ale już np po szutrówkach w Puszczy Augustowskiej, czy innych miejscach kraju to szosowcy pomykają (a przynajmniej widywałem ich tam). Nie twierdzę, że masowo. Nie twierdzę, że ze szczególną frajdą. Ale dają sobie tam radę. Widziałem też kilka szosówek z dodanymi bagażnikami i sakwami na takich trasach, że mi się włos na głowie jeżył, w tym na szlakach MTB. Kolarki to wbrew pozorom rowery całkiem solidne.
Trening, taki prawdziwy i tak liczy spokojnie te 40-60km, jak nie >100. Jadąc w linii prostej i zaczynając w Warszawie kończysz trening pod Łodzią, albo w Ciechanowie (odpowiednio Skierniewicach i Nasielsku przy 50km). Więc to, jakie masz drogi i asfalt w okolicy 5-10km od domu wydaje mi się naprawdę mało istotnym detalem. Jesteś tam może przez 10% treningu.
Zatem według twojej torii Polska ma idealne warunki do jazdy szosowej :)więc dlaczego w takim razie tak mało szosowców jest na drogach Zapewne to tylko wina samych ludzi, że nie potrafią się dostosować do otaczających ich warunków
Jasne, że Polska ma warunki do jazdy szosowej. Od wielu lat te warunki sobie psujemy, bo rośnie ruch samochodowy, powstaje infrastruktura rowerowa tak niskiej jakości że odstrasza od jeżdżenia, a w dodatku stawia się mnóstwo zakazów i ograniczeń dla cyklistów, to inna sprawa. Ale póki co jeszcze warunki są całkiem niezłe. Gminy i GDDKiA miały na szczęście za mało kasy by wszystko spieprzyć w skali Polski.
A dlaczego ludzie nie potrafią się dostosować? To źle zadane pytanie, bo zawiera tezę, że nie potrafią. A może np nie chcą? Może kolarstwo jawi im się jako zbyt elitarne dla nich? Może jawi im się jako sport pełen dopingu, albo sport za drogi? Może brakuje dobrej promocji tego sportu? Przyczyn tego, że ludzie nie jeżdżą na szosach, a zamiast tego wskakują na MTB szukałbym szerzej niż tylko w drogach.
Zacząłbym ich szukać chyba od PZKol, który się zestarzał, zdziadział i zupełnie nie radzi sobie z promocją kolarstwa, a zajęty jest głownie tym, by trwać i ssać kasiorkę. Już kiedyś o tym pisałem, ale moim zdaniem PZKol kompletnie przespał kilka ważnych rewolucji w świecie rowerów.
Zupełnie przespał dekadę sportów MTB - tak powiedzmy od 1995 roku do 2005. Teraz już mogą robić co zechcą, rynek zajęty, a PZKol na nim nic nie znaczy - jest za to wiele konkurujących serii zawodów, ale w większości regionalnych. I nikt nie kombinuje jak to skonsolidować.
PZKol przespał modę na ostre koła, którą można było zmienić w sukcesy kolarstwa torowego. Zamiast tego wybudował tor, przez który niemal nie zbankrutował i na który wejście jest poważnie utrudnione (wysokie ceny, nie wszystkie rowery wpuszczają).
Teraz przesypia temat sportów ekstremalnych, w których sporo się dzieje. Downhill, freeride, 4x, slope, flat... możnaby długo wymieniać, a ja nie jestem od tego specem.
Przesypiają też właśnie lansowaną i być może zaczynającą się modę na BikePolo, gdzie znowu cała gałąź sportu rowerowego dzieje się oddolnie, ale totalnie bez żadnego wsparcia, sponsorów, niczego.
Przesypiają temat Rajdów na Orientację - sporo jest imprez, ale lokalnych, można z tego zrobić coś ogólnopolskiego, popromować. Kolarstwo przełajowe jest naprawdę niedaleko szosowego. Na pewno bliżej niż MTB.
Przesypiają też cały temat rowerów poziomych, nietypowych - a to robi się spora nisza. I to nisza ludzi chętnych jeździć na zawody, ścigać się po asfalcie, spotykać... i mających na to sporo kasy, bo poziomy zwykle tanie nie są.
W końcu PZKol przesypia całkowicie rewolucję najważniejszą - miejską. W Holandii czy Danii dobrzy kolarze biorą się z tej rzeszy pedałującej na co dzień do szkół, pracy itp. U nas to się właśnie zaczyna dziać, po 2 dekadach dominacji aut. Co robi PZKol by to się działo? Walczył jakoś o miasta, o kolarzy codziennych, o koniec dominacji aut? W jaki sposób wspiera sprawy infrastrukturalne w miastach, albo chociaż organizacje mające know-how o tym jak urowerowić miasta? Jaki ma pomysł by te rzesze ludzi właśnie pojawiające się na ulicach pozostały na rowerach, albo by część z nich przeniosła się także do sportu rowerowego? Zero. Null. Nic. Cisza.
Kolarstwem szosowym ktoś musi się opiekować, by rozkwitło. I to trzeba zająć się tym u podstaw totalnych jak temat np karty rowerowej, imprez dla dzieci, czy nauki jazdy rowerem po mieście. To nie musi być PZKol, ale musi to być KTOŚ, jakaś instytucja.
W MTB masz mnóstwo ludzi, którym zależy by MTB kwitło - są to organizatorzy wyścigów, prasa branżowa, producenci, sponsorzy, a więc są i kluby i zawodnicy. Choć idealnie nie jest, to jakoś się to trzyma kupy. Rzekłbym że się rozwija, od jakiś 15 lat dość dynamicznie.
Tymczasem kolarstwo szosowe jest jak te tory kolarskie w kraju - jeden zajebiście elitarny i drogi (zastaw się a postaw się) na który nawet nie wejdziesz z własnym rowerem, a pozostałe zarastają, są zamieniane na bazar, albo niszczeją bez opieki. To samo z wyścigami - albo masz jeden wyścig ProTour w którym nie pozwolą Ci wystartować bez licencji, albo masz... no właśnie co? Serię supermaratonów szosowych robioną oddolnie (to już dla tych co potrafia te 100 czy 200km przejechać w tempie nieco wyścigowym) i... jest w ogóle coś jeszcze poza pojedynczymi imprezami lokalnymi, o których nikt poza regionem nie słyszy?