Więc jednak jest korelacja układu drogowego a klubu rowerowego. Bo czyż w Aninie czy Rembertowie może powstać klub kolarski skoro w okół tylko same ścieżki leśne lub drogi szybkiego ruchu...
Dupa, a nie korelacja. To co mówisz miałoby sens, gdyby nie jeden detal:
Grupa szosowa z Babki jakoś co weekend pogina najpierw Jagiellońską i Modlińską do Jabłonny (droga krajowa 61, w top 3 najbardziej ruchliwych w PL, wysoko w rankingu najniebezpieczniejszych dróg w PL), później szosą wojewódzką do Nowego Dworu Maz., krajówką numer bodajże 85, a potem jeszcze nierzadko krajówką numer 7 (także na odcinkach, gdzie jest to droga ekspresowa).
Kolega z Białegostoku regularnie ćwiczył na Toruńskiej, Grota, Armii Krajowej i Prymasa, bo twierdził, że te estakady nad skrzyżowaniami to fajna interwałowa trasa i że nigdzie na Mazowszu nie ma tyle górek co tam.
A teraz znajdź mi tu ową korelację ;-)
Na wojewódzkiej na Puławy przez Karczew też szosowców widywałem, czyli z tym Wawrem, Aninem i Rembertowem to znowu nie jest tak źle. Tak samo jak na Krajówce na Lublin, gdzie jest fajne asfaltowe pobocze aż do Puław. Jest jeszcze fajna szosa na Siedlce, którą mam w planach od dawna i jakoś zawsze spada na święte nigdy. Także da się.
Na góralu jak się boisz jechać jezdnią to wjedziesz w las a szosówką już nie.
Bo szosówka od samego dotknięcia nawierzchni nieutwardzonej się rozpada i absolutnie nie da się nią zjechać z asfaltu.
Pominę dyskretnie fakt, że jeździłem po gruntowych nawierzchniach znacznie równiejszych niż niektóre ulice w WAW, na których cyklistów na szosach widuję regularnie. Jeździłem też po szosach asfaltowych w takim stanie, że człowiek nawet na fullu zjeżdżał z asfaltu na trawę, bo tam było równiej. Ale po tym asfalcie przecież szosa pojedzie, bo to jednak asfalt, a asfalt z definicji się nadaje dla kolarzówek
Do rekreacyjnego pojeżdżenia raz w tygodniu taka opcja jest sensowna ale jak ktoś chce regularnie 3-5 razy w tygodniu trenować to strata 2 godzin na dojazd aby sobie 1,5 h potrenować jest bezsensem.
Trening, taki prawdziwy i tak liczy spokojnie te 40-60km, jak nie >100. Jadąc w linii prostej i zaczynając w Warszawie kończysz trening pod Łodzią, albo w Ciechanowie (odpowiednio Skierniewicach i Nasielsku przy 50km). Więc to, jakie masz drogi i asfalt w okolicy 5-10km od domu wydaje mi się naprawdę mało istotnym detalem. Jesteś tam może przez 10% treningu.
Z tego co piszecie to wynika że, żeby jeździć na szosie, to nie tyle trzeba ważyć mniej niż 70 kg ile trzeba mieć kupę pieniędzy i szczęśliwym zrządzeniem losu mieszkać w miejscu gdzie jest właściwy układ dróg.
To faktycznie ultra-elitarny sport i tylko dla wybranych.
No właśnie ja też uważam, że to zwykłe pompowanie mitu maga-ultra-elitarnego(TM) kolarstwa szosowego. A tak naprawdę na poziomie amatorskim wcale nie wymaga ono ani wielkiej kasy na sprzęt (myślę, że kolarką za 2 kPLN spokojnie można trenować i brać udział w zawodach), ani asfaltu polimerowego ułożonego na wszystkich lokalnych drogach w okolicy domu (bo jak ostro trenujesz, to i tak zwiedzasz co najmniej pół województwa).
Jak ktoś chce, to da se radę. A jeżeli komuś noga "nie zapodaje", to i trening na SMA na rowerze z carbonu i dziur-aluminium nie pomoże.