zacznę offtopic, powiem dla odmiany o jeździe po ulicach
jazda po ulicy jest przyjemna, a szczególnie w korku. Niejednokrotnie przyjemniejsza od jazdy po ścieżkach rowerowych, czy to z powodu stanu nawierzchni, czy obecności pieszych, czy płynności jazdy (mam wrażenie, że z drobnymi odstępstwami, jadąc po ulicy trafimy na mniej świateł, skrzyżowań z koniecznością ustąpienia pierwszeństwa) czy wreszcie okazji do jazdy "na kole" oraz "na rancie".
Podczas jazdy po ulicach trzymam się kilku wypracowanych przez lata zasad:
sprawne hamulce, z którymi jesteśmy oswojeni
takież same mechanizmy zmiany przełożeń - jeśli potrzebujemy dużo czasu, aby rozbujać rower do pożądanej prędkości, to na ulicy w mieście nie mamy czego szukać. Za często trzeba zatrzymywać rower, co w efekcie będzie bardzo męczące. Co ważniejsze, taki ślimaczący się rower wzbudza moim zdaniem zrozumiałe, negatywne emocje wśród innych uczestników ruchu.
lusterko, wedle woli, na pewno nie zaszkodzi, osobiście nie używam.
Dzwonki, trąbki, można odkręcić i odłożyć na półkę. Zbędny balast, nieskuteczny pośród samochodów. Wyjątek stanowi coś na kształt airzounda. ("Pogromca pieszych" to jest to
)
Na co dzień nie odczuwam potrzeby posiadania rowerowego sygnału dźwiękowego. W sytuacji podbramkowej nie mam czasu na dzwonienie, które i tak niewiele by dało. Nie wystarczy jechać zgodnie z przepisami. Rowerzystę ze zdwojoną siłą mogą uderzyć konsekwencje niestosowanie zasady ograniczonego zaufania. Myśl za kierowców wokół siebie. Jak wypracujesz w sobie umiejętność bezbłędnego orzekania co zrobią ludzie w okół Ciebie, to jesteś w domu.
W filmie dobrze radzą, aby jechać dość daleko od krawężnika. Modyfikuję to podejście, kiedy na skrajnym pasie jest buspas. Wówczas jadę po linii wyznaczającej jego lewą krawędź. Tak samo, jeśli jadę na innym niż skrajny prawy pas.
Przed zatrzymaniem na skrzyżowaniu zjeżdzam do środka zajmowanego przeze mnie pasa. Mam wtedy wybór między dwoma "pasami", po których wyprzedzam stojące samochody. Omijam, pardon
Uważam, aby w razie zmiany świateł nie zostać gdzieś na lewym pasie, co nie jest fair wobec kierowców, którzy muszą potem na mnie uważać, albo zwalniać w celu wpuszczenia mnie znów na prawy pas.
Dobrze jedzie się za autobusami, o ile nie są to stare rzęchy biorące tyleż oleju co ropy. Wtedy większość uwagi skupiam na światłach stop.
Przed zakrętami jazda obok autobusu jest ryzykowna, mozna być zamiecionym przez zachodzący tył (miałem ochotę napisać zwis).
Za to w korku to czysta poezja, miodzio. Chyba najbezpieczniejsza z form jazdy po ulicy. Z dużą dozą pewności można zakładać, że wśród poruszających się wolno pojazdów nikt nie otworzy nagle drzwi. Po kilkuset kilometrach nabieramy wprawy w zwinnym balansowaniu kierownicą pomiędzy lusterkami. Nie wolno zapomnieć o głowie i czychających na nią pułapkach w postaci lusterek samochodów ciężarowych i dostawczych.
Na jerozolach nawet nie warto próbować jazdy po "chodniku"(to adnotacja dla tych, którzy jazdę chodnikiem tłumaczyliby lękiem). Miejsca dość dużo, zazwyczaj nie ma potrzeby balansowania rowerem.
Sytuacja podobna na banacha i dalej aż do ronda zesłańców syberyjskich. Miejsca na "środkowym pasie dla rowerów" tyle, że można jechać bez trzymanki. Obok biegnie śmieszka. Nie warto zawracać sobie ną głowy, jest nierówna i piesi tam mają pierwszeństwo, co wielu z nich próbuje nadinterpretować. Lepiej sprawa ma sie od Grójeckiej na zachód, choć zdecydowanie przedkładam jazdę w korku nad jazdę po pasie pieszo-rowerowym. Dla nieprzekonanych - to niesamowicie przyjemne jechać po równej jezdni, podczas gdy wszyscy wokół stoją.
Kiedy juz tak na dobre zadomowimy się na asfalcie, to nie zapominajmy o chodnikach czy ścieżkach. Użycie ich to żadna ujma nawet dla prawdziwego twardziela. Na chodniku wkraczamy w świat pieszych i powinniśmy to uszanować. Szanowani piesi w większości odpłacą się ustąpieniem miejsca. Resztą nie warto zawracać sobie głowy.
Kiedy juz tak mkniemy codziennie do celu po czarnym dywanie królestwa samochodów wrzućmy czasem na luz, zjedźmy na pobocze, mniej uczęszczaną równoległą, chodnik, wydeptaną ścieżkę czy nawet to nierówne coś z kostki downa. Dłuższy czas i mniejszą wygodę zrekompensują nam nieabsorbowaniem całej uwagi na sytuację na drodze. Wtedy widać dużo, wtedy widać miasto.
Wtedy widać różne ciekawostki i smaczki, które umykają w codziennej jeździe.