Łyżka do opon, łyżka do herbaty, same thing - czyli przygody ze zmianą dętki
Rano rower popatrzył na mnie sugestywnym flakiem. Załataliśmy z Drexem dętkę.To znaczy on załatał, a ja kibicowałam
Rano rower popatrzył na nas sugestywnym flakiem. Cóż. Dopompować, do pracy, dopompować, z pracy, zmienić dętkę.
Dwie pierwsze części planu przebiegły bez zakłóceń.
Schody zaczęły się przy "zmienić". [dosłownie schody, winda nie działała. Ale krótko.]
Żeby zdjąć moje tylne koło [przednie zdejmuje się łatwo, więc dziury miewam w tylnym], trzeba odkręcić wszystko inne. Bagażnik, błotnik, przerzutkę w piaście... I tu zaczęły się... wróć, już jestem na schodach. Tu trwały schody, bo śruba od błotnika okazała się mieć uszkodzony gwint [krzyżak] i ni diabła nie da się jej odkręcić. Odkręciłam więc wszystko inne: odblask od bagażnika, drut trzymający błotnik od błotnika i co tylko się dało, porozpychałam to jakoś na boki i koło zdjęłam. Ha, dzielna jestem!
Łyżki do opon nie mam. Na szczęście lata RPGów i zmysł McGyvera, jak również poważne naruszenie semantyki podpowiedziały mi, że ważne jest, że łyżka, a nie jaka łyżka. Czyli łyżeczka do herbaty może być, tak? Tak.
Upaprałam się smarem jak nieboskie stworzenie, przeszłam przez tylko jedno "ups, został jakiś flaczek. Chyba powinnam go była przykręcić wcześniej", powalczyłam z pompką i zmontowałam wszystko z powrotem.
Jeszcze nie przetestowałam, czy działa, trzymajcie kciuki ^.^'