Ważne jest też przed czym ani kask, ani zbroja stosowana w sportach ekstremalnych nie chroni. A o tym rzadko się wspomina - uszkodzenie podstawy kości czaszki, co może oznaczać koniec bytności na tej ziemi a w lepszej wersji trwałe i nieuleczalne kalectwo.
To jakie urazy wystąpią w razie wypadku zależy od sytuacji w jakiej doszło do wypadku i zachowania się zainteresowanego. Inne szanse ma ktoś uprawiający sport, a inne ktoś jadący spokojnie do pobliskiego sklepu.
To co mnie denerwuje w różnych akcjach na temat bezpieczeństwa, to właśnie sugerowanie, że człowiek w kasku jest bezpieczny i nic się mu nie stanie. W efekcie obiegowe podejście do kasku jest takie, że traktuje się go niczym amulet chroniący od wszelkich wypadków, również tych gdzie głowa nie jest zagrożona.
Tymczasem większość wypadków podczas normalnej jazdy na rowerze (a nie podczas uprawiania sportu bo tu ryzyko wzrasta wielokrotnie), to stłuczenia, złamania kończyn i obojczyków.
Co ciekawe reklamuje się kaski, ale już nie koniecznie jak powinny być dobierane i używane. Stąd można potem zobaczyć panią sunącą dostojnie na miejskim rowerze w kasku zsuniętym, na potylicę.
Najważniejsze jest, aby ludzie nauczyli się oceniać ryzyko i zachowywać się adekwatnie do sytuacji.
Tak więc czy niezdecydowani kupią kask czy nie, powinni pamiętać, że zawsze muszą uważać tak samo. Niezależnie od stosowanych zabezpieczeń.
Żaden kask, zbroja czy ochraniacze nie zastąpią zdrowego rozsądku.
Patrząc na bezpieczeństwo z mojej perspektywy i z pewnym przymrużeniem oka wynika, że w przypadku moich upadków podczas jazdy na rowerze przez ostanie trzydzieści kilka lat najważniejszą rolę odgrywały... rękawiczki. Bo niezależnie od tego jak bym nie upadał zawsze spadam na ręce.
Krzysztof