Przecinanie się kierunków ruchu
art 27.1a nie stoi w sprzeczności z tym co napisałem poprzednio
Nie napisałem, że stoi w sprzeczności, a że bez traktoweania DDR jako jezdni robi się dziura prawna.
Do musu określania pierwszeństwa w pełni się zgadzam PoRD przepisami i ustawa o znakach i sygnałach drogowych to czynią, choć nie zawsze spójnie.
I włąśnie o ten brak spójności mi chodzi.
Pragnę też w tym miejscu zaznaczyć, że przecinanie się kierunków ruchu nie występuje tylko na skrzyżowaniach.
Owszem. Są jeszcze chociażby przejścia dla pieszych, wyjazdy z posesji i wyjazdy publiczne... PoRD odnosi się do nich. W przypadku gdy DDR nie jest jezdnią i nie tworzy skrzyżowań, a przejazd przechodzi w poprzek ulicy samodzielnie, pomiędzy skrzyżowaniami, PORD się do tego co zrobić gdy rowerzysta jest 1cm przed przejazdem już nie odnosi. O tym cały czas mówię.
to ja widzę tu bezsensowność tych zapisów i DDR wg logiki powinny być z tych zapisów skreślone. Dlaczego ustawodawca cały czas rozdziela pojęcia DDR, jezdnia i dla czego tylko one są dla ciebie tożsame, a np. chodnik z drogą dla pieszych, czy nie wiem z poboczem już nie?
Bo DDR jest jezdnią wyjątkową - taką, gdzie nie wolno wjechać samochodom, ani parkować. Stąd konieczna była nowa definicja, definicja samej jezdni nie wystarczyłaby dla DDR. DDR nie jest też poboczem, bo nie wolno po nim jeździć pojazdom wolnobieżnym (np. ciągnikom), ani na nim parkować. DDR nie podpada pod żadną inną definicję w PORD poza drogą, jezdnią i drogą dla rowerów. Nieprzypadkowo, bo ddr jest ddr (z definicji), jest jezdnią (z definicji jezdni) i może być samodzielną drogą (ale nie musi, często jest częścią drogi dla aut).
Pobocze też nie jest jezdnią, choć konstrukcyjnie może być jej częścią to służy do zupełnie innych celów i obowiązują na nim kompletnie inne zasady niż na jezdni - stąd podobnie jak w przypadku ddr pobocze dostało własną definicję. To samo z drogą dla pieszych - nie może być jezdnią, bo domyślnie nie służy do poruszania się po niej pojazdów.
Nie wiem co tu jest dla CIebie niezrozumiałe lub nielogiczne ;-)
art. 17.1. ust 3. jest bezsensowny przy tym samym założeniu, bo ciężko by było z definicji włączania się do ruchu to uczynić. Analogicznie do tego co wyżej DDR powinna być z tej definicji skreślona.
Nie jest. On dotyczy innej sytuacji - takiej gdy:
a) ddr się kończy, a Ty zjeżdżasz na jezdnię i włączasz się do ruchu
b) zjeżdżasz z ddr w jego połowie, bo po prostu chcesz skręcić i jechać w innym kierunku
W przypadku przejazdu Ty nie zjeżdżasz z ddr, nie mijasz znaku jej końca, ani nie zmieniasz kierunku ruchu porzucając ddr.
Co do ćwiczenia umysłowego to nie za bardzo rozumiem o co chodzi. Analizowanie poszczególnych przypadków krajobrazu w tej dyskusji tylko ją zaciemnia i do niczego nie doprowadzi.
Wręcz przeciwnie. Prawo bowiem musi się aplikować do poszczególnych przypadków. Jak się nie aplikuje to albo jest problem z prawem, albo po prostu ktoś nie umie się nim posługiwać
Gdyby Ci się zechciało wykonać prosty eksperyment myślowy zamiast marudzić, prawdopodobnie doszedłbyś do następujących wniosków:
1) Przy założeniu że ddr nie jest jezdnią, pozostaje dziura w prawie i na jakichś 5% przejazdów rowerowych samodzielnych lub w poprzek drogi z pierwszeństwem, na których nie działa art 27.1a nie do końca wiadomo kto ma pierwszeństwo przejazdu zanim rowerzysta nie wjedzie na przejazd. Można próbować aplikować zasady ogólne (prawa ręka), ale to tylko powiększa burdel, bo wtedy wyjdzie Ci, że cyklista z jednej strony przejazdu ma pierwszeństwo, a z drugiej nie - co jest głupie. Można próbować aplikowac zasady włączania się do ruchu, ale tu też wyjdzie głupio, bo to nie jest koniec ddr. Rezultat jak chcesz to właśnie na Północnym widać jak na dłoni - polecam kiedyś się przejechać i przetestować w praktyce, bo to cud, że jeszcze nikt tam nie zginął (inż. Galas tak jak Ty uważa, że ddr nie są jezdnią, nie tworzą skrzyżowań i nie stawia się przy nich znaków wyznaczających pierwszeństwo).
2) W sytuacji, w której zakładamy, że ddr jednak jest jezdnią, takie przejazdy można oznakować jak oddzielne skrzyżowanie ustalając pierwszeństwo (co robi się w innych krajach, a nawet miejscami w PL) i łamigłówkę rozwiązać w sposób jednoznaczny, bardzo czytelny dla użytkownika, intuicyjny i poprawiający bezpieczeństwo. Tego w WAW nie znajdziesz by przetestować, ale po przejechaniu się Północnym będziesz wiedział, że to ma sens
Powinno być tam wszystko zgodnie z ustawą PoRD i znakach sygn drogowych, a jeżeli tak nie jest to z winy ludzkiej i należy to zmienić.
W Warszawie nie ma skrzyżowania z sygnalizacją świetlną, na którym wszystko byłoby zgodnie z prawem, a zwłaszcza zgodnie z Cze Ką. To temat na nieco inną dyskusję, ale Cze Kę pisali idioci, którzy zapisli np. obowiązek osygnalizowania każdego przecinającego się strumienia ruchu. Co prowadzi nie tylko do absurdów jak na Młocinach, gdzie nowa sygnalizacja zakorkowała skrzyżowanie i uniemożliwiła tramwajom wyjazd z zajezdni, ale do absurdów, w których stawia się sygnalizację w miejscu przecinania się dwóch chodników, dwóch ddr, chodnika z ddr itp.
Nie zwykłem też prawa postrzegać na zasadzie mojej oceny czy mi się podoba czy nie tylko je stosuje, nawet jeżeli oznacza to jazdę po jakiś wyrpach, obserwowanie sprzecznych ze sobą znaków itd
Odważna deklaracja. Jak rozumiem rowerem po Poniatowskim jeździsz lewym pasem, a jakbyś projektował skrzyżowanie z sygnalizacją, to byś nastawiał sygnalizatorów w miejscu każdego przecięcia się chodników w obrębie skrzyżowania
Ja mam podejście do prawa nieco bardziej życiowe. Zakładam, że osoby piszące je też są omylne. Staram się rozumieć i stosować do ducha tegoż prawa, intencji piszącego ja, a nie do zapisów, które czasem zawierają bardzo głupie błędy. Jak na razie metoda działa, jezdżę codziennie rowerem od jakichś 18 lat i jak dotąd nie mam ani draśnięcia.
Jak by co odezwę się dopiero w wtorek, bo będę odcięty od netu. Chociaż pewnie zostaniemy przy swoich zdaniach
No właśnie z mojej strony chyba to będzie EOT. Tracimy dużo czasu, a ja tez dochodzę do wniosku, że żaden z nas drugiego nie przekona, więc dyskusja nie ma sensu.
a zboczyliśmy trochę z tematu. Był on zresztą chyba w czwartek w faktach TVN poruszany. Puścili reportaż, który miał wytłumaczyć dla czego wzrasta liczba zdarzeń drogowych z udziałem rower - samochód. Wyglądało to tak, że radosna pani redaktor z władzą stanęły na jednym z przejazdów dla rowerzystów, jeżeli dobrze pamiętam w Łodzi i udowadniały widzowi jak to na nich rowerzyści nie uważają, nie rozglądają się itd. itd. i wjeżdżają z władnej woli winy na wymuszające na nich pierwszeństwo samochody. Ten ostatni fakt został jak by nie zauważony i skomentowany jednym zdaniem, że też czasami się zdarza, iż winę ponoszą kierujący samochodami. Najpiękniejsze było jak pani redaktor krzyczała za rowerzystą dlaczego się nie zatrzymał przed przejazdem. Gdyby nie straszne to by było śmieszne.
Tak, oglądałem. Merytoryczny dramat błagający o porządne wyszydzenie. Ale tak to jest jak dziennikarzowi w tworzeniu artykułu nie przeszkadzają fakty.
A te są takie, że w ostatnich latach akurat w Łodzi rowerzyści powodują coraz mniej wypadków ze swoim udziałem. Bodajże w 2009 było to 40%, a teraz już tylko 26%. Czyli 74% powodują inni, zwykle właśnie kierowcy aut. I podejrzewam, że to właśnie boli ludzików z TVN - któryś przyjebał rowerzyście, zebrał prawne lanie w postaci +20% do OC, mandatu, a kto wie czy nie wpisu w papierach o przestępstwie i teraz uważa, że system jest zły. Nie byłby to pierwszy taki przypadek w historii telewizji, gdzie załatwia się swoją prywatę.