A my nie jedziemy po milion, tylko jeszcze gorzej, bo po coś, z czego oni mają pożytek ograniczający się do teoretycznego zmniejszenia liczby rowerów na chodniku. Jakby co miesiąc DDRami szła Warszawska Masa Piesza, walcząc o podjazdy dla niepełnosprawnych do urzędów, to stawiam tysiaka, że sporo rozerzystów reagowałoby dokładnie tak samo, próbowało się przepychać i psioczyło na forach w sieci.
Bardzo słuszne porównanie, ale ja bym akurat nie narzekał, pojechał bym sobie kulturalnie po jezdni, albo zszedł z roweru i się przyłączył. Sam kilka razy jechałem latem jezdnią po Ujazdowskich, bo oddawali jakiś pomnik, albo było miasteczko namiotowe.
Zresztą parę razy stałem grzecznie rowerem, samochodem, albo siedziałem w autobusie, bo procesja, bo kochamy Jezusa, bo wszyscy jadą na wakacje, bo przyjechał minister z Rosji, czy inny Obama. W zasadzie niczym się to nie różniło od codziennego stania samochodem w korku, albo przed przejazdem kolejowym - przed którym stoi się także rowerem.
Osoby, które chcą zaimponować własną głupotą, ile ich było, mniej niż 1 procent, zwłaszcza że jednego kolarza co chciał tylko wyprzedzić peleton niesłusznie źle oceniono - wystarczyło żebym krzyknął że jak chce wyprzedzać, to niech wyprzedza radiowozy i jedzie szybciej.
To dobrze, że mówimy co myślimy o osobach które jadą po chodniku, jest szansa że zrozumieją. Ale ja wracając z Masy na Mokotów widziałem dużo rowerzystów na jezdni. Nawet na Niepodległości wyprzedziła mnie kobieta na holendrze, ehh sił już mi widocznie brakowało. Może się starzeje, albo jedynie wchodzę w wiek nieco późniejszy.
Z moich krótkich paru letnich obserwacji w zabezpieczeniu wynika, że jednak rowerzyści wychodzą na plus, a nawet kierowcy są odrobinę bardziej wyrozumiali.
Możliwe, że jest to wynik mojego podejścia do życia, wiem że nie zawrócę kijem Wisły.
Ale od pewnego czasu nie mogę wyjść nawet na balkon by nie zobaczyć jakiegoś rowerzysty na jezdni (właśnie wyszedłem i sprawdziłem).
P.S.
Napisałem przed Jerzym