U mnie to było tak, że jeździłem niemal codziennie, ale na mniejsze dystanse - 40 - 70km. Bez jakiejś "walki" o rekordy.
Pierwszej setki u mnie chyba nie było, było od razu 150km. Pojechaliśmy z kuzynem na pierwszą naszą wyprawę rowerową z sakwami. Pierwszego dnia nie mogliśmy znaleźć noclegu 100km od Wawy no i "wyszło" 150km zanim znaleźliśmy. Pech
Potem bywały kolejne jakieś takie wycieczki po 100-150km, aż wpadliśmy z kumplem na pomysł "sprawdzimy się w supermaratonie". Tak ni z gruchy, bez treningów, bez przygotowania. Pojechaliśmy na szosowy supermaraton na oponach terenowych, z sakwami i w tenisóweczkach. Wyglądaliśmy jak beniaminki, murowane typu, które trzeba będzie ściągać z trasy bo pękną. Nie decydowaliśmy czy pojedziemy jedno kółko wokoło Zalewu Szczecińskiego (255km), czy dwa (510 km). Ostatecznie wyszło tak, że pojechaliśmy dwa (podobnie jak 22 inne osoby ze 110 na starcie). Tylko, że po drodze nieco się zgubiliśmy w Szczecinie, a potem pojechaliśmy na niewłaściwą przeprawę promową w Świnoujściu. No i zrobiliśmy "kilka" kilometrów ekstra - wyszło 560,6 km. I to nawet z niezłą średnią, bo coś koło 24,5 km/h.
Niestety taki start, totalnie bez przygotowania wcześniejszego, nieco zabił mi kolana. Do końca sezonu się odzywały, gdy robiłem jakąś dłuższą trasę. Więc postanowiłem, że zamiast zabijać kolana na dystansie 500km, wolę sobie trzaskać częściej po te 100km i nie mieć żadnych problemów. Postanowiłem, że nie będę bił tego rekordu.
I owszem, czasem te sto się nieco rozrastało (Wawa-Olsztynek 200km, Nidzica-Toruń 180km, Wawa-Łódź-Wawa 280km, Opole-Łódź - 240km, Wawa-Lublin z dwiema Masami po drodze 250km, Kutno-Włocławek-Wawa 160km i tak dalej) ale to nigdy nie było planowane jako jakieś bicie rekordu, czy napinka. Zawsze po prostu jakoś tak wychodziło, albo wynikało z tego że gdzieś się nie znalazło noclegu, albo coś.