1. Jeżdżę od 4 lat rowerem po Warszawie, wcześniej ZTM.
2. Moje trasy wynoszą w tym roku od 14 - 55 km dziennie (co najmniej 150 w tygodniu, 2 dni zwykle odpoczywam od jazdy), licząc że jeżdżę od końca marca, do tej pory zrobiłam 1950km licząc tylko komunikacyjnie, bez wypadów do sklepu, czy przejażdżek. Przepraszam, mogłam więcej
3. Nigdy w Radzyniu nie zdażyło mi się jeździć po chodniku. Nie zauważyłam też plagi chodnikowców. Mogę więc stwierdzić, że rowerzyści czują się raczej bezpiecznie. Tam poruszam się głównie na piechotę, gdyż odległości mam wymarzone: piekarnia 15m, apteka 40m (5 różnych w zasięgu 500m, w tym 24h), szkoła podstawowa 100m, biblioteka 200m, LO 600m, poczta 60m, bazarek 200m, PKS 600m, szpital (tylko tu jadę rowerem) - 2,3km, pizzeria - 50m, piwiarnia 200m
Chyba nie postulowałam o oddanie DDRa pieszym a jazdę środkowym pasem Czerniakowskiej, żeby mój pomysł uznać za brednie?
Pisząc "To stado baranów" to kogo miałeś na myśli? Każdego człowieka? Każdy bywa pieszym! Oni (zn. my wszyscy) powinni mieć najlepsze warunki do poruszania.
Pisząc stado baranów miałem na myśli pieszych. Może nie koniecznie wszystkich - bo w tym czarnym stadzie
zawsze kilka białych owiec też się znajdzie. A warunki do poruszania się to oni piesi mają zdecydowanie
lepsze od nas rowerzystów. W mojej okolicy (północny Grochów) w zasadzie nie ma żadnej DdR.
Ta wzdłuż ul. Szaserów to już Gocławek. Chociaż naprawdę nie wiem kto tę część miasta wraz z mocno
historycznym laskiem "Olszynka Grochowska" przeniósł z Grochowa na Gocławek. Chodników natomiast
skolko godno. Przy każdej ulicy po obu stronach i jeszcze trochę między blokami. Tak więc z tymi warunkami
do poruszania się dla pieszych to bym nie przesadzał.
A ilekroć przemierzam ten "gocławkowy" odcinek DdR, tak zawsze kogoś nieuprawniomego na niej napotkam.
Jak nie rolkarze, to biegacze, młoda mamusia z wózkiem zajmującym ok. 90% szerokości (oczywiście
dokładnie środeczkiem), spacerowicze z pieskami na długiej smyczy a nawet trzy plotkary spokojnie stojące
na pasach oznaczających przejście dla pieszych przez DdR. Absolutne zero reakcji na dzwonek.
Dokładnie jak stado baranów. Na zwrócenie uwagi gotowi zbluzgać, sposponować, a kto wie czy nie opluć
albo pobić przy okazji.
Przyczyn takiego stanu rzeczy moim zdaniem należy upatrywać przede wszystkim w znikomej ilości DdRów.
Że chodzenie po jezdni może być niewskazane to już wiedzą. Że pociąg czy tramwaj to pewna śmierć też
już do nich dotarło. Ale ścieżka rowerowa - znaczy ten chodnik z czerwonej kostki? Gdzie tam - fanaberia
jakaś. I jeszcze o zgrozo dzwonić na nich będą!
Żeby do świadomości pieszych dotarło, że DdR należy omijać to musi ich być po prostu dużo. Może nie koniecznie wzdłuż każdej ulicy i po obu stronach, ale muszą rzucać się w oczy i być doskonale oznakowane.
Symbol roweru (znak poziomy) najrzadziej co 10 metrów - do znudzenia.
@Raffi: w odróżnieniu od Ciebie już ponad 30 lat nie byłem za granicą. Aczkolwiek nurtuje mnie wątpliwość
pewna nocą spać nie dająca: Czy byłeś kiedykolwiek w kraju obecnie wysokozroweryzowanym (z którego obecnie czerpiesz wzorce) będącym na etapie (na którym my obecnie jesteśmy - czyli) początkowego
wzrostu? Coś mi się majaczy, że byłeś wtedy Szanowny Kolego jeszcze baaardzo młody i pewnych
problemów po prostu nie dostrzegałeś. Oni są na zdecydowanie dalszym etapie uświadomienia pieszych
i mogą sobie na pewne posunięcia pozwolić. Życzę Ci abyś dożył tych czasów tu w Polsce. Na razie jednak powinniśmy naszych zdobyczy (znaczy DdRów) z wielkim trudem wywalczonych z zastygłym betonem urzędniczym strzec niczym źrenicy oka.
Na pewno przyjdzie ten dzień, kiedy rozwiążemy masę i będziemy demontować barierki ochronne.
Nie sądzę jednak by miało się to stać wcześniej niż za trzy pokolenia.
@miroslavka: 1950 km od początku roku do dziś - to daje ok. 4.000 km rocznie, i tak już od 4 lat.
Znaczy to mniej więcej, że jesteś już wytrawną rowerzystką. Nie mniej jednak skoro postulujesz
likwidację barierek oddzielającą DdR od pieszych - to czegoś Ci w tym wszystkim chyba jednak brakuje.
Ja w zasadzie bez roweru nie ruszam się nigdzie. Nawet zimą. Staram się (jak na prawdę nie muszę)
nie chodzić pieszo wcale, a rower wspomagam komunikacją miejską. Głównie SKMką i raczej w dalekich
relacjach. Wszystko po mieście. Większe wyprawy to tylko jesienią na grzyby.
ps. w zasięgu 100 metrów mieć: piekarnię, aptekę, szkołę podstawową, pocztę i pizzerię, a do tego
jeszcze Twój dom gdzieś po środku - to musi być bardzo mikroskopijne miasteczko.
Jeżeli samochodów równie mikroskopijnie - to faktycznie chodniki można pozostawić pieszym
i czuć bezpiecznie na ulicy. Liczę, że jednak zmienisz zdanie, a przyczyną nie będzie jakaś tragedia,
bo tego nikomu nie życzę.