Naszych było pięcioro [dzieci i coś] plus dwoje aktorów [na rowerach], pan operator [bo kamerzysta to jest na weselu, jak stwierdziła] pani rozstawiająca ludzi po kątach i potem pan dyrektor na chwilę. I jeszcze jakieś dwie, dla odmiany uśmiechnięte osoby od nich.
Przejechaliśmy się kilka razy na krótkim odcinku i tyle. Potem jeszcze mieliśmy nagrywać coś pod Teatrem Narodowym, ale już w czasie dojazdu zaczęło padać, a potem jak lunęło, to poddaliśmy się zgodnie.