Każdy, kto decyduje się na samotną jazdę w ekstremalnych warunkach, musi sobie zdawać sprawę z tego, że
znajduje się na innym poziomie bezpieczeństwa. I najlepszym tego przykładem są samotni żeglarze i samotni polarnicy, którzy na tą okoliczność wykupują sobie specjalne ubezpieczenia.
Generalnie z tym się mogę zgodzić. Jadąc na pustynie Gobi, na Syberię, albo w australijski interior, pewnie lepiej mieć drugą osobę do pomocy. Nawet jeżeli są liczne przykłady ludzi, którzy bezpiecznie przejechali te tereny w pojedynkę.
Tylko, że jak próbuję to przełożyć na Polskę, to mi wychodzi, że u nas na taką ekstremę nie masz szans najmniejszych. Nie ma pustki, sieć osadnicza gęsta, miasta co 30km średnio, a wsie ze sklepami co 5-10km. Gdziekolwiek nie jeździłem po Polsce i okolicy, to zawsze wokoło było full ludzi gotowych pomóc w razie co. Zdarzało mi się, że zatrzymywali się i pytali czy nie pomóc w momencie, gdy tylko odpoczywałem leżąc na trawie.
Nawet w przypadku najgorszych awarii albo zawsze sobie radziłem sam (naprawiając rower albo porządnie, albo tymczasowo, chałupniczo), albo dawałem radę dotrzeć z buta do najbliższego domostwa, budki telefonicznej, czy miejscowości i wezwać pomoc (zwykle znajomego z autem).
A robiłem to już w czasach, gdy zasięg telefonii komórkowej był mizerny, a telefon stacjonarny we wsi to miał tylko Sołtys, a i to nie zawsze sprawny. Teraz, w dobie wszechobecnej telefonii komórkowej to już w ogóle nie wiem co by się musiało stać, bym sobie nie dał rady.
W grupie bezpieczniej nie pod względem drogowym, a społecznym. Jak trzeba byłoby się bić to raczej w więcej osób mamy większe szanse, nie?
Przejechałem jakieś 82 tys km i jeszcze z nikim się nie biłem na rowerze. Nie wiem co musiało by się stać, bym musiał walczyć i nie mógł po prostu dać nogi z niebezpiecznego miejsca.
Poważnie miałeś taką sytuację? Bo mi się zdarzało powiedzieć kierowcy, że właśnie zabił dwóch kumpli, zdarzało mi się ratować samobójców, być pierwszym na miejscu wypadków, znajdować osoby, które zasłabły, wjechać w samochód, przedachować z dresiarzem na Masowej przyczepce, zahaczyć o lusterko, wjechać w pieszego, uczestniczyć w patrolach lepiących nalepki źle parkującym autom, wzywać Policję do źle zaparkowanych aut stojąc obok kierowcy... ale sytuacji, w której ktoś chciałby mnie zbić, a ja musiałbym się bronić i nie miałbym możliwości po prostu wsiąść na rower i zniknąć, to sobie nie przypominam.