Witam wszystkich!
To mój pierwszy post na tym forum, więc się krótko przedstawię - jestem linuksiarzem, na masę wybrałem się tylko raz (zdaje się 25 czerwca 2010), ale od ponad roku niemal codziennie jeżdżę rowerem - typu miejskiego, bo lubię wygodę, obrzydło mi wyginanie w kabłąk i nie potrzebuję fafnastu biegów. Jazda ulicami mnie już nie przeraża, ale jak nie znam trasy i nie wiem gdzie zakręcić albo zmienić pas, to jeszcze mam stresa.
***
Na spotkanie wpadłem z ciekawości i czuję po nim spory niedosyt. Prezentacja - pyszne zdjęcia, rzeczowe podsumowanie, świetny przykład. Panel dużo gorzej - wprawdzie na początku wszyscy jak jeden mąż zapewnili, że osiągnięcie poziomu Sewilli jest wykonalne, ale to tylko wskaźnik optymizmu, bo nie zauważyłem planu, jak do tego miałoby dojść.
Pan Bielecki mówił wyraźnie i kwieciście, ale z jego słów biła głównie krytyka, a nie jawiła się żadna droga do celu. Najlepiej słuchało mi się pana Legierskiego - też mówił jasno, ale bez tego zacietrzewienia. Niestety on też nie miał dużo do powiedzenia o sprawach komunikacyjnych, a mówił raczej od strony praktyki wprowadzania zmian na poziomie miasta. Słusznie natomiast skontrował innego dyskutanta, który chciał, żeby obywatele proponowali od razu zmiany systemowe - Legierski zauważył, że obywatele nie muszą się znać na inżynierii drogowej ani organizacji pracy urzędu i zupełnie naturalne jest, że ograniczają się tylko do konkretnych uwierających ich przykładów.
Ten sam dyskutant zresztą (nie pomnę nazwiska, a w zaproszeniu nie podano nazwisk
) zaskoczył wszystkich stwierdzeniem, że jest nieźle, bo z jego badań z czerwca 2011 wynika, że w Warszawie aż 7% mieszkańców jeździ rowerem codziennie... Po spotkaniu wziąłem broszurkę z raportem miasta za rok 2011 (chyba "Warszawski raport rowerowy 2011") i faktycznie, tam taka statystyka była - z tym, że najwyraźniej coś jest z nią nie tak, bo w ciągu ostatnich kilku lat te procenty sobie fluktuują - raz było 3%, potem 6%, potem pewnie 4%... Widać, że one nie odzwierciedlają widocznego gołym okiem wzrostu ruchu rowerowego w mieście - nawet nie układają się w żaden trend. No ale to dygresja, ale podejrzewam, że wszyscy byli ciekawi skąd on to wziął.
Dyrektor reprezentujący miasto także nie tchnął nawet urzędowym optymizmem - głównie wskazywał na trudności w przepychaniu rozwiązań. Trochę to może być zrozumiałe, bo jak zrozumiałem miasto ma rozproszone zasoby i żadnego spójnego ciała pilnującego "roweryzacji", więc pewnie też ma poczucie braku wizji. Prowadząca oznajmiła, że zapraszali na spotkanie najwyższych urzędników miejskich i spadło do jego szczebla, co MSZ raczej świadczy o tym, że miasto nie zawraca sobie tym problemem głowy nawet wizerunkowo - na pewno lepiej by wyglądało, gdyby do siedziby opiniotwórczej Wyborczej przyszedł jakiś wiceprezydent chociaż.
Słowem - czas nie był zupełnie stracony, bo dowiedziałem się gdzie konkretnie jest największa blokada rozwoju (brak koordynacji i rozproszenie kwestii rowerów po etatach i półetatach w dzielnicach), ale to odkrycie nie zbliża nas do Sewilli. Już więcej sobie obiecuję po uruchomieniu systemu roweru miejskiego: siła 1000 rowerów - i to w centrum! - moim zdaniem wymusi zmiany, choć niestety metodą szokową. Niecierpliwie czekam sierpnia.
Ale bardzo się cieszę, że ten przykład Sewilli wypłynął. W długi weekend jeździłem rowerem po Berlinie i choć oczywiście nie wszystko jest tam idealnie (czasem kostka lub korzenie pod asfaltem, niewystarczające oznakowanie tras, w kilku miejscach rozbite butelki na ścieżkach, czego w Warszawie nie widziałem), to zawsze można pokazać konkrety i zapytać jakie byłyby problemy z wdrożeniem czegoś podobnego.