Się ustosunkuję zbiorczo. Pewnie mój punt widzenia wypacza to, że kwalifikuję się do ?ulicznych wojowników?. Ale mimo to uważam, że pogodzenie interesów zmotoryzowanych i cyklistów jest możliwe. I zgadzam się, że w ostatnich latach zmieniło się wiele. Jeżdżę po mieście równo 17 lat. Od dobrych pięciu ani razu - dosłownie - nie zdarzyło się, żeby ktoś mnie spychał do krawężnika, trąbił uznając za zawalidrogę, mijał na milimetry. Przeciwnie - w korku samochody rozstępują się, przepuszczeni kierowcy dziękują światłami. Może ze dwa razy usłyszałem klakson, gdy zamiast szczerbatą ścieżką z zakrętami pod kątem 180 stopni jechałem gładką trzypasmówką, ale po krótkich- uprzejmych - wyjaśnieniach na światłach rozstawaliśmy się w zgodzie.
Czy to zasługa Masy? Zapewne, i chwała, choć nie tylko jej jednej. To miks czynników - również wynikającego z coraz częstszych podróży otrzaskania w świecie, obserwacji, jak wygląda codzienność w innych metropoliach, może też złagodzenia obyczajów - walczymy o byt w pracy i spłatę kredytu, ale już nie musimy bić się o każdą piędź ziemi, kawałek sera i rolkę papieru toaletowego.
A co do Masy - przyznaję - nie dyplomatycznie, tylko serio - że Wasze argumenty zmieniły moją optykę. Z Masą nie pojadę, ale już nie z przyczyn ideologicznych, tylko zwykłego braku czasu. I czapki z głów za akcje światełkowe, kamizelkowe etc. Choć nadal uważam, że jeśli idzie o nacisk na urzędników, przydałoby się trochę ekstremizmu i zatruwania im życia:)
Osobne miejsce poświęcę koledze Mbaranowi: otóż to. Właśnie takie myślenie piętnowałem. Kierowca twój wróg. Bardzo skuteczna metoda zantagonizowania wszystkich użytkowników WSPÓLNEJ przestrzeni. Otóż zdarza się, że rowerzysta musi zawieźć dziecko do lekarza. Na rowerze? Fajno. Ale w razie wywrotki bezwładne dziecko w foteliku ma znacznie mniejsze szanse przeżycia, niż prowadzący.
Insza rzecz - powrót przez całe miasto z pracy, po 14 godzinach w robocie, o 22 wieczorem. Rower? Kiedy padasz na pysk i wali śniegiem? Komunikacja kursująca co 20 minut z trzema przesiadkami?
Albo dojazd z jednego krańca miasta do przychodni na drugi. I nie mówię o linii Praga-Żoliborz, tylko np. Chomiczówka-peryferia Ursynowa. Komunikacja miejska? Powodzenia, około dwóch godzin przy pomyślnych wiatrach. Rower? Pewnie, z uszkodzoną rzepką.
Jak łatwo zgadnąć, podaję swój przykład, ale takowych jest znacznie więcej. Inny - kolega mieszka w Otwocku, pracuje w Piasecznie. Wiem, są parkingi P&R na obrzeżach, coby nie dymać autem przez miasto, ale trzeba mieć dwa samochody w dwóch punktach. Albo zdać się na regularnie spóźnione kolejki podmiejskie, których składy co i rusz się kurczą, odwrotnie proporcjonalnie do przyrostu liczby podróżnych. Nieco inaczej wygląda poruszanie się po stolicy i efektywność transportu zbiorowego z punktu widzenia mieszkańca Pragi, Żoliborza czy Mokotowa, inaczej je widzi ktoś z Białołęki.
Pomijam już takie drobiazgi, jak wartościowanie (jestem od nich lepszy). W czym? W samoocenie? W tym niemal każdy jest dobry, a ja wręcz świetny:)