O wygwizdaniu pani prezydent zapomniałem - faktycznie, ''Stołek'' o tym napomknął, i zapadła cisza. Władza jest impregnowana, to wiem, ale podany przez Pana przykład trochę mnie załamał - idealistycznie wierzyłem, że akcje dotykające bezpośrednio decydentów mają szanse powodzenia.
A co do przewidywalności Masy - teraz pojmuję, o co chodzi, i zgadzam się. Tak oto przynajmniej tu osiągnęliśmy consensus:)
No niestety, rzeczywistość jest bardzo smutna w tej materii. Chciałoby się załatwić sprawę i nie marnować prywatnego czasu na gwizdanie po mieście, ale po prostu się nie daje. A smutniejsze jest to, że przy obecnym tempie, Masa ma jakieś 150 lat przyszłości przed sobą do czasu aż będzie niepotrzebna. A szkoda - chciałbym dożyć normalności
A generalnie mam wrażenie, że problem tkwi w niespójności środowiska (cóż, taka jego uroda, o ile w ogóle można mówić o środowisku)
O środowisku chyba można mówić, ale na pewno nie o środowisku jednorodnym. Trzeba pamiętać, że to środowisko jest tak samo zróżnicowane jak środowisko kierowców lub pieszych. Mamy więc ekstremistów (kurierów, ulicznych wojowników), niskosiodełkowców i lanserów z jednej strony i całkiem zwyczajnych ludzi po prostu jadących rowerem przez miasto do pracy i mających w D4 całą otoczkę i ideologię. Plus oczywiście jeszcze jest ogromne spektrum cyklistów pomiędzy tymi dwiema skrajnościami.
Do tego rowerzyści są bardzo różnorodnie wyedukowani komunikacyjnie, bo są wśród nich kierowcy zawodowi z wielkim doświadczeniem i nawiniętymi na koła setkami tys km, rowerzyści bardzo doświadczeni, średnio doświadczeni, a także osoby kompletnie zielone, nie mające pojęcia o zasadach ruchu na drodze.
Zwykłem mówić, że nasza kultura rowerowa jest w tym samym miejscu co kultura drogowa - w powijakach. Będzie lepiej, ale to nie stanie się z dnia na dzień. Zresztą Masa i tym tematem się zajmuje. To my jako pierwsi mówiliśmy rowerzystom o lampkach, my doposażaliśmy ludzi w kamizelki i odblaski (w 2002 roku już, czyli na długo zanim zaczęli to robić inni), robiliśmy lekcje o rowerach w szkołach, edukowaliśmy projektantów dróg rowerowych, robiliśmy dla Policji opracowania dotyczące przyczyn wypadków cyklistów i wskazywaliśmy co trzeba zrobić by było lepiej... długo by wymieniać kolejne rzeczy, o których mało kto spoza "środowiska" w ogóle usłyszał.
i w pewnej przesadnej wojowniczości cyklistów - co ciekawe, najczęściej sezonowych.
Norma. Jak sobie człowiek trochę pojeździ, popraktykuje, zaczyna pewne rzeczy rozumieć lepiej.
To zresztą dotyczy nie tylko rowerzystów. Generalnie jestem zdania, że każdemu dobrze byłoby raz na jakiś czas zmieniać środek transportu, by poznać różne punkty widzenia.
Śledzę prorowerową kampanię ?Gazety Stołecznej'' i włos mi się jeży. Kierowcy to buraki, rowerzyści są fajni, metroseksualni i tacy zachodnioeuropejscy, oddajmy śródmieście rowerom. Wszystko fajnie - tylko bez cienia refleksji o różnicy między jazdą rekreacyjną a codzienną komunikacją, o tym, że w Berlinie czy Londynie nie chodzi o powolne turlanie się na majówkę, ale szybkie przemieszczanie się, o różnicach w strukturze starych miast Zachodu i przeoranej przez wojnę Warszawy.
Tu warto trochę poznać media od środka. Po pierwsze, media żyją sensacją. Niestety, gdy jej nie ma, czasem ją sobie generują. Popełniłem jakiś czas temu taki tekst na blogu:
Nie ma wojny, przestańcie bredzić! Uważam, że dobrze oddaje ten stan.
Druga rzecz, to konieczność zmieszczenia całej historii np w 1200 znaków. To zawsze spłaszcza, upraszcza, skraca, a tym samym skrzywia rzeczywistość. Raz w życiu napisałem artykuł do Stołecznej, nie ukrywam że o rowerach - to naprawdę jest trudne, by to zrobić sensownie mieszcząc się w limitach. Zwłaszcza, że często to nie autor decyduje co wyleci z tekstu, a co w tekście jest "ważne". Tylko później widzi się swój tekst w gazecie i przeciera oczy ze zdumienia.
Mógłbym o tym sporo napisać w szczegółach, bo trochę liznąłem ten temat od drugiej strony. Ale wystarczy powiedzieć:
Do tekstów należy podchodzić z rezerwą. Sprawdzać źródła, myśleć i wyciągać wnioski samodzielnie. Niestety coraz mniejsza część społeczeństwa jest do tego zdolna, ludzie raczej idą na łatwiznę i każde, nawet najgłupsze słowo pisane traktują jako absolutny pewnik.
Wreszcie o kulturze jazdy - zauważyłem, że na kierowców i niedostatki infrastruktury najbardziej narzekają ci, którzy wyciągają rowery 1 maja i chowają po pierwszym zimnym deszczu, kupują modne szosówki, zakładają słuchawki na uszy i chwieją się przerażeni między pasami, bo nie potrafią opanować roweru. Przykład - widziałem, jak dziewczyna na holendrze skarżyła się na światłach innemu cykliście, że ją obtrąbili. Akurat jechałem wtedy autem - i też trąbiłem, bo turlała się - bez światełek i sygnalizowania manewrów - lewym pasem al. Solidarności.
To pochodna dwóch rzeczy:
O jednej pisałem powyżej - kultura rowerowa się dopiero rodzi, a żeby być cyklistą wystarczy dowód osobisty. Nawet gdyby ktoś chciał pójść do ośrodka ruchu drogowego by Mu zrobili kurs jazdy rowerem po mieście, by nauczyli go jak jeździć. To nie ma szans na nic takiego. Wszystkie kursy na kartę rowerową (wymagana tylko do 18 roku życia) odbywają się na sterylnym placu manewrowym, który z prawdziwym ruchem ma tyle wspólnego co szczanie w piwnicy z piciem w Szczawnicy
To skąd ci rowerzyści mają to umieć, nawet gdyby chcieli się nauczyć? Ich nie ma kto nauczyć - ani WORDy, ani Policja nie mają o tym bladego pojęcia i nie uczą tego, nawet gdyby się chciało! Dlatego pierwsze pokolenie cyklistów musi się niestety nauczyć na błędach, ewentualnie gdzieś za granicą. Później oni już nauczą kolejne pokolenia.
Druga kwestia to infrastruktura, a właściwie czeto jej brak. Jestem święcie przekonany, że Pani na holendrze z chęcią zjechałaby z tego lewego pasa Solidarności, spod kół aut, na drogę rowerową. Że skręcałaby w lewo na dwa (czyli bez konieczności wjeżdżania na lewy, najszybszy pas ruchu). Ale nie ma takiej możliwości.
Często jest tak, że nawet jest droga rowerowa, a też nie ma możliwości. Taki świetny przykład jest przy Marszałkowskiej. Jadąc od placu Konstytucji do Centrum, rowerzysta może nawet bardzo chcieć wjechać na drogę rowerową. Ale nie ma jak tego zrobić bezpiecznie i legalnie, nie ma też jak z niej zjechać później z powrotem na ulicę, by jechać dalej na północ od Nowogrodzkiej. W tym miejscu ani Policjanci, ani specjaliści z Ministerstwa Infrastruktury nie byli w stanie wskazać mi zgodnego z prawem zachowania na rowerze. Stali, głowili się, kombinowali i... polegli. To jak ma sobie poradzić osoba, która nie jest fachowcem?
Wniosek jest jeden: Przed Masą jest naprawdę ogrom pracy do wykonania. A większość z tych działań bynajmniej nie będzie odbywać się na ulicy.