Artykuł to tak gigantyczna manipulacja, że pisany był chyba na zamówienie reklamodawców z firm motoryzacyjnych, którzy chcieli się dowartościować na święta ;-) Tekst Pana Kublika doskonale sumuje tabelkę "wpływy od kierowców", za to subtelnie omija wiekszość pozycji w tabelce "wydatki na kierowców". A trzeba wiedzieć, że transport prócz wielkich zysków nieźle ssie budżety po stronie wydatków.
Wydatki na drogi - budowa, remonty. Gigantyczna pozycja w budżecie. I to nie tylko w budżecie państwa, ale i województw, powiatów, gmin. Jak się to zsumuje wychodzą naprawdę gigantyczne pieniądze. Paradoksalnie nawet kwestia budowy chodników, przejść podziemnych dla pieszych, czy dróg rowerowych to też wydatek związany z motoryzacją - gdy nie było aut, te chodniki i drogi rowerowe nie były nikomu potrzebne, bo wszyscy mogliby poruszać się wspólnie, po jednej przestrzeni
I to nie koniecznie przeznaczonej do obciążeń 11,5T/oś i wykonanej z asfaltu polimerowego.
Wydatki na drogi - zarządzanie, utrzymanie. W pozycjach wielu gmin to jedna z głównych pozycji. Samo oświetlenie ulic to już są gigantyczne pieniądze stanowiące większość budżetu niektórych gmin. Zarządzanie drogami, odśnieżanie, sprzątanie, koszenie trawy na trawnikach, mycie znaków, wentylacja w tunelach, dbanie o sygnalizację świetlną, naprawa barier o które rozwalą się kierowcy... to wszystko potworne koszty. Znowu - w każdej gminie, powiecie, województwie. Nie tylko w budżecie GDDKiA, którego część na inwestycje łaskawie podliczył autor.
Wydatki na drogi - sprawy związane z zajmowaniem przestrzeni. Drogi zajmują po 30% naszych miast. Sam fakt, że nie można ich wykorzystać w innym celu, np wynajmując lub sprzedając komuś to gigantyczna strata dla każdej gminy, powiatu, województwa. A tak wiele przestrzeni na drogi i parkingi potrzebujemy tylko i wyłącznie dla aut. Jak się popatrzy na miasta budowane dawniej, przed wynalezieniem auta, to tam drogi zajmowały wielokrotnie mniej przestrzeni niż obecnie. A wielkie przestrzenie na parkingi były w ogóle czymś niespotykanym. A teraz? Sama tylko Warszawa do każdego miejsca na parkingu Park&Ride dopłaciła już dobre 30 tysięcy złotych (budowa, ale też oświetlenie, ochrona, sprzątanie...). A tych miejsc mamy w Stolicy, lekką ręką licząc, już ze dwa tysiące.
Wydatki na obsługę administracyjną drogownictwa - Popatrz ile administracji wymaga drogownictwo. W każdej gminie jest to setka osób minimum z różnych wydziałów zajmujących się ścisłym utrzymaniem dróg. Ale etatów np księgowej gminnej, która tez pracuje przy fakturach związanych z drogami to już się jako wydatek na drogi nie liczy. Tak samo jak wydziału logistycznego, który tym osobom od drogownictwa zapewnia przestrzeń biurową, komputery, długopisy, papier i tysiące innych rzeczy, baz których byliby bezużyteczni. To wszystko nie jest wydatek na drogi, a na znienawidzoną administrację
W skali kraju to kolejne gigantyczne koszty. A oprócz gmin są powiaty, województwa, GDDKiA, agencje rządowe, różne laboratoria i organizacje na garnuszku budżetowym. Drogami zajmują się nawet tak "niedrogowe" podmioty jak wodociągi, metro, tramwaje warszawskie, zarząd transportu miejskiego, czy warszawski SPEC. Czy ktoś ich budżety wlicza w to, co dostają kierowcy z podatków? Nie sądzę
Wydatki na zdrowie - ofiary wypadków. Motoryzacja tych ofiar produkuje tysiące rocznie (zabitych) i dziesiątki tysięcy rocznie rannych. Leczenie i grzebanie ich w ziemi to gigantyczna kasa, która idzie z budżetu, a nie od kierowców.
Wydatki na zdrowie - osoby cierpiące na choroby których przyczyną jest hałas, czy zanieczyszczenia odmotoryzacyjne lub brak ruchu. Kolejna porcja, która przejada mnóstwo kasy, o czym w artykule nikt słówkiem nie pisnął. Tymczasem choroby serca, otyłość to całkiem konkretne pozycje w budżecie państwa.
Wydatki na kwestie związane z odpadami - setki tysięcy starych opon, olejów i innych toksycznych rzeczy. Składowanie, recycling, utylizacja. Każda gmin ma obowiązek zajmować się odpadami swoich mieszkańców. Przyjmować śmieci, utrzymywać wysypiska. Jak do tej pory kierowcy płacą tylko za utylizacje akumulatorów. Jednej części samochodu i wcale nie tej najbardziej toksycznej czy problematycznej. A pozostałe?
I tak dalej i tak dalej... Generalnie jakby wszystko zsumować, to wyszłoby pewnie, że do tej motoryzacji to my nieźle dopłacamy. Tymczasem w artykule zsumowano sumiennie dokładnie wszystko co płaci kierowca (choć niektóre z tych sum też są dyskusyjne) i przyrównano do kilku wybranych pozycji z tego co kierowca w zamian dostaje, pomijając wszelkie inne, które trudniej policzyć.
Inaczej niż manipulacją to się takiego artykułu nazwać nie da. Pytanie tylko, czy facet piszący to działał świadomie, czy też po prostu nie ma pojęcia o czym pisze