Oczywiście, że są zielone fale.
Wiem, że są. Sam korzystam. Na Grochowskiej, Wisłostradzie, Puławskiej... wkurzam jadących 2x szybciej ode mnie, bo ja sobie jadę powoli, a koniec końców dojeżdżamy w prawie identycznym czasie, albo nawet ja jestem szybciej, bo Oni stoją na każdych światłach i muszą się z nich "zbierać", gdy ja ich wyprzedzam jadąc sobie ze stałą prędkością 50-60km/h.
Tylko zielona fala, by dawała poprawę płynności ruchu i przepustowości ulic, musi jeszcze być przez kierowców prawidłowo wykorzystywana. Ty i ja umiemy. Inni jadą za szybko, a potem blokują nam skrzyżowanie zanim zdążą się zebrać ze świateł i ruszyć. I cały zysk bierze w łeb
Zielona fala w WAW nie działa. Ale nie dlatego, że światła są źle oprogramowane. To wina kierowców, którzy nie umieją z tego dobrodziejstwa skorzystać!
Zwężanie wjazdów do miasta - fajny pomysł, ale nierealny w sytuacji zapaści pkp i niedorozwoju komunikacji zbiorowej pod Wawą. Mamy bardzo dużo tzw. commuters (z ang.), czyli dojeżdżających do pracy w Wawie z różnych miejscowości, nie koniecznie tylko podwarszawskich. Od tych osób wiem, jak stoi się na jednej nodze w pkp oraz jakie są problemy z dojazdem z niektórych miejsc (tam bez własnego samochodu to ani rusz). Jak dobrniemy kiedyś do poziomu komunikacji w krajach rozwiniętych...
Z jednej strony się zgodzę. I dlatego pewnie nikt do tej pory tego nie zrobił. Póki co, poprawiamy transport podmiejski. Wspólny bilet na PKP, linie dowozowe do stacji kolei, nowe pociągi dla SKM, coraz więcej linii podmiejskich... Zawsze twierdziłem, że Leszek Ruta (szef ZTM) jest najlepszym z ludzi Gronkiewiczowej i kolejne Jego działania (nie wchodząc w detale, bo drobne błędy popełnia) tylko potwierdzają moją opinię na Jego temat. W tym tempie za kilka lat, może 3, może 5 - będziemy gotowi.
Albo i nie. I tu dochodzimy do tej drugiej strony, która każe mi się z Tobą nie zgodzić. Miasto MUSI zacząć
kreować zachowania komunikacyjne, a nie tylko na nie reagować. Zwiększanie ilości pociągów, wspólny bilet, więcej linii podmiejskich itp - to wszystko jest reagowanie na to co się stało. Na fakt, że ludzie się wyprowadzili z miasta (i wyprowadzają dalej). Te działania poprawiają dojazd do miasta i powodują, że jeszcze więcej osób się wyprowadza na przedmieścia (bo dojazd z przedmieści coraz lepszy, a w mieście korki, hałas i smród). Zamyka się pewne zaklęte koło niemocy - nie ma dojazdu to nie robimy bramkowania, a poprawiając dojazd powodujemy wyprowadzkę kolejnych ludzi za miasto, co pogarsza dojazd. Tak problem można rozwiązywać bez końca (czego próbowano przez pół wieku w USA).
Bramka na wlocie do miasta, która sprawi, że ludzie trwale przestaną migrować na przedmieścia, bo nie będą tam chcieli stać w monstrualnych korkach lub cisnąć się w pociągach, to jest właśnie kreowanie zachowań transportowych. Może nawet sprawi, że z tych przedmieść zaczną przeprowadzać się z powrotem do miasta. Oczywiście, wkurzy totalnie wszystkich z przedmieść, których dojazd stanie się katastrofą. Ale zatrzyma trend ucieczki na przedmieścia, co w dłuższej perspektywie sytuacje poprawi. I to nie na chwilę, a w sposób trwały! To jest po prostu zupełnie nowy, nieznany dotąd w Polsce, poziom polityki transportowej. Obliczony na poprawę nie chwilową (na 5 lat), a trwałą (za 10 lat, ale za to na stałe!).
I teraz jest pytanie strategiczne: Czy chcemy uprawiać politykę "od wyborów do wyborów" nastawioną na chwilowe załagodzenie problemu przez ciągłe poszerzanie dróg i dokupowanie pociągów, czy może chcemy go rozwiązać metodą niepopularną, ale za to w sposób trwały i skuteczny (jak na Zachodzie)?