Warto na początek rozróżnić dwie rzeczy - sport na rowerze od komunikacji na rowerze.
Sport to upadki. Zawsze. Ryzyko po prostu jest wpisane w sport. Nie ważne, czy na BMX na betonie, czy na szosie na asfalt, czy na MTB w lesie. Warto mieć kask, bo na większość(*) upadków pomaga. Z resztą, jeżeli myślimy o sporcie na poważnie to bez kasku nie da rady - chyba już wszyscy organizatorzy zawodów w regulaminie go wymagają. Nie tylko w Polsce z resztą.
Drugi rodzaj jazdy to komunikacja, jazda po mieście. Tu kask jest mniej przydatny i nie ma jednoznacznych danych, by znacząco podnosił bezpieczeństwo. Wynika to z jednej prozaicznej rzeczy - w mieście raczej się nie wywalamy. Jeżeli już, mamy jakieś groźne dla zdrowia zdarzenie to najpewniej to trafia w nas rozpędzone 1,5 tony stali. Na to kask niewiele pomoże. Nawet jeżeli ochroni głowę, to i tak z dużym prawdopodobieństwem skończymy w szpitalu ze złamaniami kończyn, urazami wewnętrznymi lub innymi poważnymi obrażeniami.
W krajach takich jak Holandia mało kto jeździ w kasku po mieście - wysokie bezpieczeństwo osiągane jest tam dzięki temu, że kierowca jest przyzwyczajony do rowerzysty na drodze. No i nie ma się jak rozpędzić (chyba, że na drogach, gdzie nie ma rowerów, bo mają wydzielone drogi rowerowe), więc ewentualne zdarzenia są mniej groźne.
Osobiście z kaskiem mam podobnie jak Drex. Kiedyś kupiłem, musiałem, bo na zawodach (supermaraton) wymagali. No a jak już kupiłem to jeżdżę w nim, bo głupio by ta kasa wydana łapała kurz na półce. Przyzwyczaiłem się i bez niego na rowerze czuję się "nieubrany". Ale by mi kiedykolwiek pomógł to nie powiem. Ja po prostu unikam zdarzeń drogowych, jak na razie przynajmniej ;-)
(*) - w większości dlatego, że kask nie full-face nie chroni całej głowy, a tylko jej część. Znam przypadek, gdzie osoba w kasku (nie full-face) jadąc po trawce, nawet niezbyt szybko, wjechała w dołek, zrobiła efektowne OTB i omal nie skasowała sobie szczęki. Mimo jazdy w kasku, który nic nie pomógł, bo nie chroni szczęki i twarzy.