Apel popieram. Nieporozumieniem jest wymuszanie wypuszczenia 10-latka na jezdnię bez opieki, a obecne przepisy właśnie to nakazują. Poruszanie się po drogach publicznych wymaga pewnej dozy odpowiedzialności, a tej brakuje nawet dorosłym, więc co dopiero dzieciom w tym wieku. Chłopiec, który na Ryżowej wpakował się z chodnika pod autobus, rok później miałby zgodnie z przepisami obowiązek jechać po jezdni. W tym konkretnym przypadku akurat uratowałoby to życie, ale w szerszej perspektywie wcześniej czy później zrobiłby równie nieodpowiedzialny manewr gdzie indziej. Ludzie w naszym wieku mają problemy z oceną sytuacji, z określeniem prędkości pojazdów i odległości do nich, z przewidzeniem zagrożeń, kontrolą własnych emocji i reagowaniu na presję, a co dopiero 10-latek?
Pamiętam swój pierwszy przejazd rowerowy po drodze. Wpadłem w płot i się wywaliłem, bo "ciężarówka jechała". Miałem mniej więcej 11-12 lat, czyli właśnie ten wiek. Teraz taka sytuacja nie robi na mnie żadnego wrażenia, ale to przychodzi z wiekiem i doświadczeniem.
Oczywiście, drogowe obycie trzeba gdzieś zdobywać. Naturą rzeczy jest, że może mieć to miejsce tylko na jezdni. Dlatego jak najbardziej popieram wypuszczanie ludzi - także młodych - na drogi. Ale drogę trzeba dobierać odpowiednio do umiejętności i tam, gdzie doświadczenia nie starcza, młody rowerzysta jak najbardziej powinien mieć prawo do jazdy po chodniku.
W ogóle popieram prawo do jazdy po chodniku. Tylko że powinien wtedy obowiązywać zakaz przekraczania 8-10km/h i bezwzględne pierwszeństwo dla pieszych, za którego nieprzestrzeganie byłyby słone mandaty. Do tego dołożyć obowiązek zatrzymania się przed przejściem dla pieszych, też mogący posłużyć jako dobre źródło opłat. Mnie na chodniku praktycznie się nie zobaczy, ale rozumiem obawy wielu osób przed jazdą jezdnią i nie widzę sensu w spychaniu ich na jezdnię albo penalizowaniu stanu faktycznego, którego nie da się zastąpić innym stanem, dopóki nie będzie odpowiedniej infrastruktury rowerowej. Promować jezdnię jezdnią - tak. Wymuszać prawem, do tego prawem de facto martwym - nie.
drogi publiczne powinny zostać dostosowane do potrzeb najsłabszych, a nie odwrotnie, taka nowelizacja pozwalałaby tworzyć infrastrukturę dla "młodych i silnych"
Drogi publiczne powinny zostać dostosowane do wszystkich uczestników. Jeżeli po drodze mogą poruszać się w równym stopniu samochody, rowerzyści i piesi, to droga powinna być dostosowana do samochodów, rowerzystów i pieszych w równym i odpowiednio dobrym stopniu, a nie do jednej tylko grupy uczestników ruchu. Problemem jest to, że większość dróg tej równowagi nie zachowuje. Tak przez brak myślenia urzędników, jak i ciągle zalegające w ich głowach przekonanie, że podstawą ruchu powinien być samochód.
To nie jest wiadome. Ja mam 35 lat a jazdę po jezdni zacząłem z Masą 3 lata temu. I nie widzę, aby czegoś mi brakowało z "wychowania szkolnego" z jazdy.
A gdy 3 lata temu zaczynałeś, też niczego ci nie brakowało? Jakoś nie chce mi się wierzyć, żebyś przy swoim pierwszym razie potrafił prawidłowo wykonać np. skręt w lewo :>.
Dla mnie też. Jak pokazuje ostatni nieszczęśliwy wypadek 9-latka, jazda po chodniku nie daje gwarancji bezpieczeństwa.
I to jest Twój argument za jazdą dzieci po jezdni? Dość kiepski
Nie taki kiepski, bo w tym przypadku właśnie jazda po chodniku była warunkiem koniecznym wypadku.
Może żyjemy w innym świecie, ale tak się jeździło naście-dziesiąt lat temu i nikt z tego problemu nie robił. Faktem jest, że i rowerzystów było mniej. Nie jeździłaś jako dziecko na rowerze? A może jeździłaś grzecznie ulicami między samochodami? Już by mi mama dała
Popieram. Od Ramirenta jestem młodszy, a też pamiętam, że rowerzyści jeździli po chodnikach i nie było problemów. Tylko że dziesiąt lat temu były to radzieckie stalowe zabytki, które nie potrzebowały dzwonka do informowania o swojej obecności, a nawet naście lat temu większość rowerzystów jeździła dosyć spokojnie. Jeśli nie, to były to dzieciaki na makrokeszach, na których i tak wielkich prędkości nie rozwijały. Tak więc zwyczaj nie jest nowy. Problemem jest to, że teraz dużo więcej osób ma dostęp do lepszego sprzętu, rowerzystów jest dużo wiecej, a zatem i dużo więcej jest idiotów, którzy urządzają sobie slalomy między pieszymi. I stąd też opór przed rowerzystami na chodniku. Tak samo jest z motocyklistami - kilku wariatów pędzących setką na czerwonym na jednym kole wyrabia opinię całemu środowisku.
No, ale przecież egzaminy na kartę są.
Moja siostra miała książkę do zasad ruchu drogowego większą niż moja na prawko Nie powiem, na jakim przedmiocie się tego uczyła, ale najwidoczniej jakaś podstawa programowa jest. Znaki dzieci też poznają wcześnie.
Chyba najbardziej istotna jest nauka praktyczna. Nie wydaje mi się, że szkoła mogłaby zapewnić odpowiednie warunki ku temu (odpowiednią liczbę godzin, małe grupy...). A rodzic mógłby taką edukacją kierować, gdyby sam potrafił.
Raczej nie o to oelce chodziło. W tej chwili obowiązkowa karta rowerowa powoduje nagłe odcięcie możliwości legalnej jazdy rowerem. Do 10 roku życia dziecko może jechać, a gdy kończy 10 lat nagle wyrasta przeszkoda w postaci jednoczesnego wymogu posiadania karty rowerowej i zakazu jazdy chodnikiem. Gdyby wszystko było zgodnie z założeniami i prowadzona była obowiązkowa edukacja w tym zakresie w szkole, nie byłoby również tej nagłej "blokady" prawa do dalszego korzystania z roweru.
W szkole na pewno nie miałem przedmiotu poświęconemu ruchowi drogowemu. Owszem, na godzinie wychowawczej nauczycielka przeprowadzała nas przez pasy. Na technice (czy jak to się zwało) pokazywano nam niektóre znaki, ale wtedy mieliśmy już po 13-15 lat. Na WFie kilka razy jeździliśmy na rowerach, ale po chodnikach lub mało uczęszczanych dróżkach. To wszystko. Karty rowerowej nigdy nie miałem.