Takie rozwiązanie to coś w rodzaju zalegalizowaniu przejazdu rowerem po pasach.
To jest "prawie" zalegalizowanie. "Prawie" robi wielką różnicę. Administracja publiczna to władza wykonawcza, a nie władza ustawodawcza. Ten znak faktycznie nie istnieje i nie obowiązuje. Problemem nie jest to, co się stanie, gdy rowerzysta spokojnie przejedzie sobie po tym potworku. Problem zacznie się, gdy na takim czymś dojdzie do kolizji lub - jeszcze gorzej - będzie tam wypadek i ofiary. Wtedy sprawa będzie traktowana z pełną powagą i wszyscy, a w szczególności ubezpieczyciel, będą postępował zgodnie z przepisami prawa, a nie widzi-mi-się któregoś lokalnego urzędnika. Prawo mówi natomiast jasno: takiego znaku nie ma. Na zdjęciach widzimy kawałek nieoznakowanego asfaltu, na którym są jakieś zabrudzenia po białej farbie.
I tak 90% rowerzystów nigdy nie schodzi z roweru na przejściu. Mało tego, przejeżdząją na czerwonym świetle po pasach. Przynajmniej mandatu nie zapłacą.
Ci, którzy przejadą na czerwonym, zapłacą. Na czerwonym nie wolno ani przechodzić po pasach, ani przejeżdżać po przejeździe, ani robić czegokolwiek po przejścio-przejeździe.
ja zakładam, że poza tym zmutowanym p-11 stoją też 'normalne' znaki pionowe, jeśli tak nie jest to faktycznie proszenie się o wypadek.
Niestety, ale akurat w tym przypadku znak poziomy nie jest powtórzeniem znaku pionowego. Znaki pionowe D-6, D-6a i D-6b są znakami informacyjnymi, które jedynie powiadamiają o tym, że zaraz za nimi (około 0.5m) znajduje się przejście dla pieszych, przejazd dla rowerów lub pierwsze z nich (w przypadku D-6b). Ale położenie (a tym samym istnienie w danym miejscu) przejścia i/lub przejazdu definiują znaki poziome P-10 i P-11.
Ponadto generalnie bardziej wychwytuje się znaki poziome niż pionowe.
W Warszawie jest mnóstwo nieprawidłowo namalowanych przejazdów-nie-przejazdów i apokalipsy nie ma (co nie znaczy, że nie należałoby ich poprawić).
Do czasu, gdy dojdzie tam do kolizji i kierowca nie będzie chciał dać się wrobić w uznanie siebie za winnego zdarzenia.