W sobotę miałem nieprzyjemną historię, jechałem przez Bemowo, zaczepiłem więc o forty Bema. Pełno było ludzi i rowerzystów więc jechałem wolno, spokojnie prawą stroną ścieżki. Z naprzeciwka jechał chłopiec 6-7 letni, za nim młodzi rodzice. Gdy mieliśmy się minąć młody nieoczekiwanie zjechał na moją stronę, ja nie zdążyłem już odbić i dzwon. Delikatny, na niedużej prędkości ale obaj wylądowaliśmy na glebie. Nic nam się nie stało, chłopiec trochę się wystraszył. Zauważyłem jednak, że jego kierownica uderzyła w moją dźwigienkę zmiany przełożeń na kierownicy i ją wyłapała. Zwróciłem uwagę rodzicom, że w wyniku kolizji mój rower został uszkodzony-odpowiedzieli "trudno". Niby żaden wypas (zwykłe deore v-brake) ale mi z nieba nie kapie, za darmo mi nikt tego nie wymieni, winy mojej nie było żadnej a odpowiedź rodziców lekko mnie zirytowała. Dalszy ciąg już był mało przyjemny, młody tatuś kazał rodzinie jechać a na mnie zaczął się wydzierać, potem obrzucać mnie inwektywami i obarczać winą, że to ja wjechałem w chłopca. Byłem sam, świadkami były jakieś starsze panie (trudno powiedzieć co by powiedziały). Chciałem z nim jechać do serwisu, potem zaproponowałem wezwanie straży miejskiej. Tatuś jeszcze bardziej się wnerwił i zaczął machać łapami, zrobiło się nerwowo. Nie wytrzymałem i zasadziłem mu solidnego kopa w jaja, tatuś się skręcił na trawie, ja odjechałem. A żeby nie było, to była absolutnie obrona konieczna.
Opisałem całą sytuację by była jasność. Naprawa będzie mnie kosztować koło 100 zł.
Nauczony doświadczeniem z tego forum bardzo proszę o nieocenianie mojej osoby a o merytoryczną odpowiedź co w takiej sytuacji robić formalnie??
Opinie wszechwiedzących mądrali tego forum mnie nie interesują.
Czy wzywać policję, straż miejską? Co z winnym delikwentem, który odjeżdża z miejsca "stłuczki" (w przypadku samochodu spisujemy numery, robimy szybko fotkę, łapiemy świadków).
(dodam, że takie zdarzenie mogło się skończyć dużo gorzej np. złamana noga, poważniej uszkodzony rower)