Historia z dzisiaj. Jadę sobie DDR w Al.KEN w kierunku centrum, godziny szczytu - 17. Przede mną koleś na składaku - jakiś niezdecydowany. Raz przyspiesza, to zwalnia. O co chodzi temu człowiekowi? Na wysokości metra Stokłosy dostrzegam przyczynę. Czterolatek.
Ten na wysokości przystanku wypada z DDR na chodnik. Zawraca. Wpada prostopadle na DDR niemal zawadzając o rower z doczepką z dzieckiem jadący w przeciwnym kierunku. Nic się nie dzieje. Jedziemy.
Koleś na składaku chce wyprzedzać - poddał się przy trzeciej próbie, jak dzieciak zajeżdżał mu drogę. Rozpaczliwe: "Ja poczekam, jedźcie!". Staje.
Moja rozmowa z tatusiem. Nie ma pojęcia, dlaczego tamten narzekał. Przecież dzieciak zjeżdżał wymijanym osobom na prawą. Kto mu zabroni poruszać się po ścieżce, skoro ma rower? Właśnie uczy. Szczerze zdziwiony tym, że dziecko do lat 10 to pieszy, pierwsze słyszy.
Dziecko - wystraszone, bo składakowiec podniósł głos. Jedzie dalej i pokazuje tacie "patrz umiem prowadzić z jedną ręką".
Mam nadzieję, że tatuś przemyśli moje uwagi i wróci jeszcze na chodnik. Sprawiał pozory przekonanego