Jeżdżę w słuchawkach od ponad 15 lat, niemal dzień w dzień. Łącznie będzie pewnie z 70 tys km w słuchawkach, głównie po Warszawie, głównie po najbardziej ruchliwych ulicach. Słuchawek nie mam na uszach tylko wtedy, gdy jadę gdzieś turystycznie lub gdy jadę z kimś - słuchanie przyrody lub rozmowy są fajniejsze niż znane od dawna utworki.
Najpierw był walkman, jeszcze z tych na 4 paluszki. Potem mniejszy i lżejszy walkman z radiem. Potem pożyczony od kumpla, wodoodporny walkman z radiem. Potem samo radyjko kieszonkowe, a potem trzy kolejne odtwarzacze mp3. Do tego kilkanaście różnych rodzajów słuchawek, bo te psują się z reguły szybciej niż odtwarzacze, a poza tym te dostarczane wraz z radiem są z reguły marne.
Gdyby to było niebezpieczne, to bym już pewnie zginął, został ranny, albo albo co najmniej miał stłuczkę. A tu nic. Jestem chodzącym dowodem, że jazda w słuchawkach wcale nie musi być niebezpieczna. Trzeba tylko umieć ustawić głośność. Obsługa potencjometra nie wymaga studiów wyższych, a w dodatku można ją robić bez patrzenia na urządzenie. Zatem całkowicie bezpiecznie.
Generalnie jak mi ktoś kadzi o rzekomym niebezpieczeństwie jazdy w słuchawkach, pytam, czy ma radio w samochodzie, czy jeździ z wyłączonym silnikiem i czy zdemontował z pojazdu maty wygłuszające. Zazwyczaj rozmówca robi się wtedy małomówny, albo zmienia kolory na twarzy i dyskusja się kończy.
Z rzadka spotka się kogoś, kto odpowie "ale ja jadę samochodem, chroni mnie blacha", ale wtedy legnie na kolejnym pytaniu, czy wierzy w prawo silniejszego i czy tona blachy pozwala mu legalnie zabijać na drodze