No to pojechałam dziś do pracy rowerem.
Wczoraj przez cały dzień nic nie bolało, ale jak mnie sieknęło w nocy, to ja dziękuję... Wzięłam procha przeciwbólowego i jakoś dałam radę zasnąć. Rano ból był minimalny, coś tam sobie ćmiło. Mimo to wyciągnęłam rower i pojechałam na nim na niskim biegu, pomału, angażując w pedałowanie w zasadzie tylko lewą, zdrową nogę. Bolało minimalnie, choć także w trakcie kilku pierwszych pokręceń korbami coś mi tam pykało w tym kolanie. Teraz, jak siedzę, boli deko bardziej, ale da się żyć. Chyba pójdę do lekarza gdzieś prywatnie, bo wczorajsza wizyta w szpitalu mocno mnie rozczarowała, nie jest chyba w porządku, że boli już tyle czasu (razem ze mną u tego lekarza była moja mama z bolącym barkiem, miała robioną dwa dni wcześniej blokadę, a i tak ją bolało. Na to doktorek, odmówiwszy ponownego zastrzyku [ponoć nie wolno było, więc to by było jeszcze zrozumiałe]: "A, no to będzie się pani męczyć jeszcze z miesiąc lub dwa", no i adios muczaczos).