Tym razem się popsułem razem z rowerem. Najpierw rower się popsuł. Ok. 2 s. później ja się popsułem. Jak leciałem na ziemię, to byłem bardzo, ale to bardzo rozczarowany swoim rowerem.
Wczoraj raczyłem pierwszy raz przetestować swoją szosą - jest już chyba szosą pełnoprawną, albowiem założyłem wreszcie baranka, zamiast jaskółki.
Jadę.
Wielkie me szczęście przerwała odpadająca z czegoś śrubka. Tysiące myśli przeleciało mi przez głowę i stwierdziłem, że to to nie powinno było odpaść. Po chwili znowu coś odpadło, jakaś nakrętka chyba. Również stwierdziłem, że to to nie powinno raczej było tego robić, ten teges. Nagle przednie koło przestało się kręcić. Gdy leciałem na dłonie odkrywałem zalety mojej starej kierownicy i byłem bardzo rozczarowany zachowaniem mojej niecnej, niemieckiej szosy. Jestem pewien, że był to sabotaż, już nigdy nie zaufam niemcom.
Nie wiem jak długo leżałem zmhroczony, ale zostałem przywitany przez rzeczywistość bardzo silnym bólem obu kończyn górnych. Nie byłem w stanie wstać, więc oglądałem niebo. Niebo było niebieskie, leciał samolot.
Ręce miałem strasznie osłabione, trzęsły się, ból powoli odchodził. Po minucie udało mi się usiąść, modliłem się, by nic nie było złamane...
Dziś wieczorem, albo jutro - RTG. Mam nadzieję, że to tylko zbicie. Raport zdam.
Rower - przednie koło scentrowane, nowa kierownica wygięta. Przedni hamulec wypadł z widelca, wkręcił się jakoś w koło, co było powodem OTB.
Nie wiem, czy przyjadę w piątek.
Tak na serio - po tym wypadku boję się trochę roweru..