Zgodzę się, że przy kierowcach z Łodzi, to nasi szoferzy są cywilizowani i kulturalni. Na wlotach do Łodzi bydło próbowało mnie zepchnąć drogi, waliło na czołowe wyprzedzając mnie, albo spychało auta jadące z przeciwka do roku. Ciągłe linie, skrzyżowania, znaki zakazu - to wszystko tam jest traktowane bardzo umownie.
Z kolei w mieście to tam w ogóle mają dość luźne podejście do kwestii jakichkolwiek przepisów. Na Piortkowskiej, rzekomo wyłączonej z ruchu, full aut i jeżdżą całkiem niewąsko. Na jednej z uliczek w centrum, na czołowe szedł na mnie radiowóz (nie zjechałem). Plus niektóre ulice i torowiska w centrum mają w takim stanie, że warszawska Emilii Plater przed remontem i najbardziej nierówny bruk na Długiej pokonywany kolarką to byłoby całkiem miłe wspomnienie w porównaniu z Łodzią. Przejeżdżając przez tory w Łodzi radzę uważać - dokładność ułożenia +-10cm - w każdym z trzech wymiarów.
Plus, tylko w Łodzi widziałem taki korek, że zastawione były nie tylko jezdnie, ale chodniki, trawniki, torowiska i ogólnie cała dostępna przestrzeń, na jaką tylko da się wjechać samochodem. Stało wszystko na perłowo, bo wszyscy naraz wjechali na skrzyżowanie z niedziałającą sygnalizacją i wzajemnie się zablokowali. Nawet przejść z rowerem nad głową było ciężko. O przejechaniu albo przepchnięciu roweru w poziomie gruntu nie było najmniejszej mowy ;-)
Tak źle jak po Łodzi, jeździło mi się tylko w jednym miejscu w Polsce - na wlocie krajówki do Kołobrzegu.