Mam ciężki [alu to to nie jest] rower za 450 zł, od jakichś 8 lat. Od ostatniego czerwca jeżdżę regularnie. Nie serwisuję go, smarowałam jak dotychczas 2 razy, naprawiam rzadko [czasem coś z tatą], noszę po schodach, wstawiam pionowo do windy i jeżdżę pod górkę.
Wszystko zależy
ile się jeździ. Ale ile kilometrów, a nie ile lat rower w piwnicy stoi. Generalnie ja znam trzy szkoły kupna roweru, każda ma swoje zalety i wady:
Metoda Skelerowa - kupić byle co, jak najtaniej, góra 800zł, średnio 600zł. Jeździć do momentu śmierci technicznej sprzętu bez żadnego zaglądania do roweru. Dopóki koła się kręcą, jedziemy - a że coś się zaciera, to nie ważne. A jak się zatrze - kupić kolejny. Przy przebiegach Skelera wychodzi 2 rowery na rok.
Bardzo droga metoda w przeliczeniu na kiometr, bo wychodzi 1200zł na rok, czyli 1200zł/10000km (zakładam 10000km rocznie), czyli 12gr/km. Przy czym rower niestety cierpi przy tym na to, że sprawny jest tylko w chwilę po kupieniu. Później już zawsze coś działa nieidealnie - choć nie każdemu to przeszkadza.
Metoda Olkowa - kupić nieco droższy rower, za około 1300zł. Czasem coś naprawić, gdy mocno hałasuje lub trze, z rzadka przeserwisować całość i wymienić najbardziej zdezelowane części (zwykle locki i napęd).
Po około 3 latach - wymienić na nowy, gdy już będzie bardzo zużyta całość (albo jak ktoś woli, wymienić połowę roweru co kosztowo wyjdzie niewiele taniej). Wychodzi około 1800zł/3 lata, czyli 1800zł/30000km, czyli 6gr/km. To w zasadzie metoda optymalna kosztowo dla większości ludzi, którzy faktycznie trochę jeżdżą (nie opłaca się tylko tym, co chcą pojeździć mniej niż rok, bo wtedy wychodzi drożej niż metoda Skelerowa).
Przy czym metoda wygodna, bo rower nie waży 25kg, co dla wielu osób jest ważne (choć akurat nie dla Ciebie). No i rower rzadko ulega awariom, bo jest serwisowany i nie z najtańszych komponentów. Tylko czasem niestety trzeba go na kilka dni zostawić w serwisie, a wtedy autobus - choć większości osób to nie przeszkadza, bo i tak nie jeżdżą codziennie. Dlatego to metoda optymalna dla większości.
Metoda moja - Wydać dużo by nie wydawać później nic. 2500zł na rower, przez pierwszy rok nie wkładam ani złotówki. Później tylko wymiana zużytych elementów (napęd i klocki). Serwisować nie ma czego - piasty mają łożyska maszynowe, suport i stery też, przerzutki się nie rozregulowują. Hamulce reguluję tylko z okazji wymiany klocków. O centrowaniu kół nie słyszałem. Raz na 3-4 lata trzeba wymienić linki i pancerze, bo się zużyją - jakieś 50zł. Reszta, dopóki czegoś sam nie rozwalisz - będzie działać długimi latami.
Wychodzi całkowity koszt większy niż w metodzie Olkowej, ale niższy niż przy metodzie Skelerowej. 2800zł w 3 lata, czyli 2800zł/30000km, czyli nieco ponad 9gr/km.
Metoda zaczyna się natomiast opłacać przy wieloletnim użytkowaniu, bo po 3 latach nie dochodzi kupno kolejnego roweru. W użytkowaniu np siedmiooletnim (70000km) wyjdzie 3200zł+powiedzmy 500zł na nieprzewidziane wydatki, czyli 3700/70000km wychodzi niewiele ponad 5 groszy/km. Zaletą jest natomiast to, że rower na piastach maszynowych z dobrym osprzętem jest w zasadzie bezobsługowy - więc osoba, która musi jeździć codziennie nie martwi się o to, ze nie będzie miała roweru bo musi go postawić na warsztat co jakiś czas. Ale ta metoda opłaca się tylko tym, co jeżdżą bardzo dużo, muszą mieć w pełni bezawaryjny sprzęt (bo np startują w zawodach lub nie mogą się spóźniać do pracy) i zamierzają tak jeździć wiele lat. W rzeczywistości takie potrzeby ma może 5% społeczeństwa. Reszta, nawet jak wykłada tyle kasy na rower, to tylko dla lansu.
No i jest czwarta metoda - Twoja. Jaki u Ciebie wychodzi koszt
na 1km przebiegu? Najlepiej z perspektywy długoletniego użytkowania. Z tym, że użytkowania, a nie przechowywania w piwnicy.